Forum Wieluński Zwierzyniec Strona Główna


Wieluński Zwierzyniec
Forum dla przyjaciół i wolontariuszy Przytuliska "Zwierzyniec", wielbicieli zwierząt oraz mieszkańców Wielunia. www.schronisko.wielun.pl
Odpowiedz do tematu
Toto-elegant,Gaja i wreszcie szczęśliwa Ira...Łuseńka za TM
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

No to teraz już się nie wywiniecie... ;P

MałGosiu, jeśli nie masz nic przeciwko (a zakładam, że nie masz), aby opisać historię naszych ogonów posłużę się meilikiem, który do Ciebie jakis czas temu pisałam, oczywiście ciutkę go rozbuduję, tak żeby niczego ważnego nie pominąć.

Łuska ma obecnie ± 11 lat. Jest z nami od 4. Wzięliśmy ją ze schroniska. Nie znamy jej historii, a w bidulu wiedzieli tylko tyle, że mają ją już drugi rok. Ale od początku... i proszę nawet jeśli początek wyda wam się dziwny i odległy przebrnijcie przez niego, bo jest on podwaliną naszego obecnego stada i jakoś tak mi się wydaje, że aby to dobrze zrozumieć trzeba poznać fragment naszego życia. Otóż w moim zawsze szczególne miejsce zajmowały psy. Nigdy nawet nie próbowałam wyobrażać sobie domu bez psa. Jednak los postanowił spłatać mi figla i postawił na mojej drodze monolitha-, obecnego męża, który miał na temat psów zgoła odmienne zdanie od mojego. Mniej więcej takie: pies w łóżku-fuj, pies w domu-nieco mniejsze fuj, pies śmierdzi i warczy a na dodatek może ugryźć. Postanowiłam to zmienić. Jednak pomimo moich usilnych starań nie bardzo mi się to udawało. I kiedy już zaczynałam tracić nadzieję trafiła nam się okazaja zarobkowego wyjazdu do USA (co ma USA do psa? Ano ma). W czasie naszego pobytu w USA poznaliśmy wspaniałych ludzi, którzy przygarnęli nas pod swój dach. Zdarzyło się jednak tak, że Sara (nasza przyjaciółka) musiała na jakiś czas zostawić nas samych. No prawie samych, bo w formie promocji otrzymaliśmy pod opiekę ośmioletnią suczkę mieszańca o wdzięcznym imieniu Alison i rocznego Labradora zwanego Madison. Sytuacja była o tyle trudna, że monolith- zapowiedział iż on psami zajmować się nie zamierza. Ja psami zająć się bardzo chciałam, ale o ile Alison to nie przeszkadzało o tyle Madison kategorycznie odmówił współpracy. Przy pierwszym kontakcie rzucił się na mnie i gdyby nie szybka interwencja Sary to pewnie odgryzłby mi co nieco, a tak tylko dość solidnie mnie podrapał. Zresztą reagował tak na każdego obcego w swoim otoczeniu. Jak się okazało Madison przez pierwszy rok życia miał kontakt jedynie z Sarą i jej synami. Nasi przyjaciele kochali swojego psa, ale popełnili poważny błąd przy jego socjalizacji. Za każdym razem, gdy przychodził ktoś obcy zamykali psa do klatki, która stała w salonie. Robili tak ponieważ bali się żeby nie zrobił komuś krzywdy (z radości). Pies zaczął kojarzyć: goście=klatka, więc na wszelki wypadek próbował odrazu intruzów przeganiać. Sara wyjechała a my zostaliśmy sam na sam z potworem. Lekarstwem okazała się gra w freesbee, którą Medison wprost kochał. Ponieważ z nas dwojga monolith- ma zdecydowanie lepszą kondycję, więc to on grał z Medisonem, a ja dzielnie kibicowałam. W zamian za to Labrador odwdzięczył nam się ogromną miłością, oczywiście nie trzeba mówić, że nie była to miłość podzielona proporcjonalnie i chyba nie trzeba wskazywać kto otrzymał jej większą ilość. Medison patrzył na monolitha- z takim uwielbieniem, że nawet on się nie oparł. I tak oto pies nauczył człowieka miłości do samego siebie. Po powrocie do Polski tęskniliśmy bardzo za Medisonem i Alison, a najbardziej tęsknił monolith-. Aby ciut tą tęsknote uleczyć wybraliśmy się do schroniska w rodzinnym Rybniku. Długo szukaliśmy psiaka, bo przecież wszystkie są cudowne, a jak już zdecydowaliśmy, któremu chcemy dać dom okazało się, że tego wziąść nie możemy, bo jest za stary na adopcję. Swoją drogą to chyba jakaś ściema była, bo psiak nie wyglądał na więcej niż 8 lat. No, ale nic, pogodziliśmy się z tym faktem i zaczęlliśmy się rozglądać za innym ogonem. Pracownik achroniska zaproponował na niewielką, terierkowatą sunię. Zapięliśmy, więc małą na smycz i postanowiliśmy przejść się z nią wokół schroniska. Mała małpa ignorowała nas całą drogę, na smyczy szła owszem dość ładnie, ale zachowywała się jakby nas nie było. Po spacerze był krótka narada. Ja uznałam, że może warto jeszcze poszukać, bo ona chyba nas nie che, ale monolith- się uparł. Odstawiliśmy, więc śmierdzącego kołtuna na teren schroniska i zapowiedzieliśmy, że wrócimy za pół godziny ze smyczą, kocykiem, miskami i całym niezbędnym ekwipunkiem. Jak obiecaliśmy tak zrobiliśmy. Kołtun już nie śmierdział, bo został wykąpany przez pracowników schroniska i wcale nas nie zignorował. Gdy tylko sunia nas zobaczyła zaczęła radośnie machać ogonem i wyrywać się w naszym kierunku. Miał monolith- nosa, a mi jest okropnie wstyd, no ale koniec końców Łuska jest z nami i kochamy ją całym sercem...

Uhhh, rozpisałam się straszecznie, co by was nie zanudzić reszta później.

CDN
Zobacz profil autora
Justyna
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 06 Sty 2007
Posty: 670
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław

Wiata, super że wreszcie się zdecydowałaś! Od kiedy powiedziałaś, że nasza Funia to ksero Waszej Łuski, cały czas tęsknie wypatrywałam Twojego topiku! Pisz, pisz, pisz! Mnie na pewno nie zanudzisz! I duuuuuuuużo, duuuuuużo zdjęć poproszę!
Zobacz profil autora
Szantina
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 29 Cze 2005
Posty: 1586
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

Wiata - jakie ''zanudzać''?

Miej żesz litość i pisz dalej .....a jak jeszcze foty dokleisz to juz będzie ''mniodzio''

No to ....
Zobacz profil autora
AnJa
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 27 Sie 2006
Posty: 785
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gorzów Wlkp.

Piękna opowieść, jak to ludzie potrafią się zmienić
Często ludziska zapierają się wszystkimi możliwymi argumentami przed wzięciem do domu psa, a to tylko dlatego, że nie znają psów i ich wyjątkowej natury
Ogromnie mnie jednak zbulwersowało, że jakiś popapraniec pracownik schroniska w Rybniku odmówił psiemu staruszkowi szansy na porządny dom . No szok po prostu i skandal!
Taka postawa jest nie do przyjęcia i nie ma odniesienia w przepisach dot. funkcjonowania schronisk, nie wspominając już o zwykłej empatii.
Dlaczego tak łatwo daliście się zbyć i czy w ogóle komuś kompetentnemu to zgłosiliście?
Może ten starowinka jeszcze żyje, a Wy bylibyście nadal skłonni dać mu dom
Wiata, jak już się zapewne zorientowałaś, wielu z nas zwierzomaniaków ma w domu po dwa, trzy, cztery, a Irma nawet więcej psów
Tak więc, duże zapsienie w tym gronie jest jak najbardziej mile widziane
Powiem więcej - jest w dobrym tonie
Co Ty na to ?
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Ja mam jednego i więcej nie będzie na długo...

Ale super jak człowiek się może zmienić w stosunku do psów. A szanse na zdjęcia
Zobacz profil autora
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

AnJa ja też jestem zbulwersowana zachowaniem tego pana i wcale tak łatwo mu z nami nie było, bo trochu się upieraliśmy przy Reksiu (tak sobie go ochrzciliśmy, bo bardzo Reksiowaty z niego psiak), ale pan nie dał się przkonać. No niby mogłam gościa pobić a psiaka oswobodzić, ale jakoś wtedy nie przyszło mi to do głowy, zbyt byłam zaaferowana kupą psich nieszczęść. Co do powiadamiania odpowiednich służb to nawet nie wiedziałam, że istnieje taka możliwość (i tu też poproszę o instrukcję na przyszłość). Swoją drogą to nie wiem czemu tak naprawdę nie mogliśmy wziąść Reksiula, może był jakiś poważny powód, którego nie mogli nam zdradzić, więc namotali naprędce coś na temat wieku. W bajke ze starością nie wierzę, zwłaszcza, że pan zaproponował nam Łuseńke, która podlotkiem już wtedy nie była. Miała przecież jakieś 7 lat. Teraz już po czterch latach myśle, że może bardzo chcieli niunie wyadoptować, bo bidna tkwiła u nich 2 lata a na dodatek miała raka gruczołów mlekowych, o czym zresztą nas nie poinformowano, ale o historii leczenia dziewuszki później. Niedawno z moją przyjaciółką rozmawiałam o adopcji Łuski i razem wymyśliłyśmy, że może w schronisku nie miała szans na leczenie i dlatego chcieli ją umieścić w jakimś domku. Z drugiej zaś strony zastanawia mnie fakt, że nikt ze schroniska nigdy nie sprawdził jak się ma ich podopieczna i czy nie trafiła do.... nie napisze tego głośno, bo mi przez palce nie przejdzie. Sama, więc widzisz, że mnóstwo dziwnego w tej naszej przygodzie adopcyjnej.
Natomiast jeśli chodzi o powiększenie się naszej sfory to ja bym bardzo bardzo bardzo bardz bartdzo...., ale to nie wystarczy. Mieszkamy w bloku, dużo pracujemy i wogóle momentami skarpety mi opadają. Dlatego następny cel ---- mały domek z wieeeeelkim ogrodem, żeby dużo ogonów mogło nas uszczęsliwić.

CDN

Ps. Ze zdjęciami dupa blada, wygląda na to, że muszę poczekać na monolitha-, żeby swym informatycznym okiem spojrzał na cud materializowania się zdjęć na forum, a że wraca jutro to najpóźniej wieczorkiem powinna być foto relacja.

Pozdrawiam - wiata
Zobacz profil autora
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

Ok. Przed snem jeszcze jedna porcja opowiadania.
Na czym to ja... acha... No i pojechaliśmy z naszą sunią do domu. W aucie niunia zachowywała się jak dzikus jakiś, To do przodu, to do tyłu, do jednego okna do drugiego. Zdawało się, że chce na powiedzieć ""Zobacz te drzewa, zobacz, one się ruszają, są z przodu a teraz z tyłu, no zobacz, zobacz koniecznie"". Normalnie jak jakiś postrzał. Gdyby nie to, że jest damą to pewnie własnie postrzał byśmy ją ochrzcili, a tak jest Łuska (taka z karabinu, broń boże nie rybia). W ten właście sposób panna sama imię sobie wybrała. W czasie podróży Łuska cały czas stała na moich kolanach i obserwowała świat zmieniający się wraz z przemieszczającym pojazdem, a ja trzymałam ją pod brzuszek żeby nie wywinęła orła. Kiedy tak ją trzymałam wyczułam maleńkie groszki przy sutkach. Pojechaliśmy więc do jednego weta, drugiego, trzeciego, a Ci nam opowiadali o operacji i o możliwych komplikacjach. Jedni krzyczeli ciąć odrazu, drudzy, że obserwować następni, że nie ruszać bo gorzej będzie. Zdezorientowani całą sytuacją ostanowiliśmy psicę obserwować i odłożyliśmy sprawę na później.
W domku przez pierwsze tygodnie Łuska wogóle nie szczekała, a w schronisku darła mordkę z samego wierzchołka budy. Najchętniej przebywała w pokoju swojego pana, na jego łóżku, była raczej smutna i nieco zdezorientowana, cały czas szukała towarzystwa ludzi, nawet nie dopominała się o głaskanie, poprostu chciała żeby cały czas ktoś był, tak jakby nie wierzyła, że tak już będzie zawsze. W ciągu tych samych pierwszych tygodni pana dała kilkakrotnie nogę. Za każdym razem uciekała przestraszona nagłym hałasem, a to wyskoczyła przez balkon, a to przecisnęła się pomiędzy nogami gdy ktoś otworzył drzwi, a to nawiała na spacerze. Na szczęście zawsze wracała pod drzwi swojego nowego domu. My szukaliśmy małpicy jednej po całej okolicy a ta ze stoickim spokojem siedziała sobie pod blokiem i patrzyła na nas ze zdziwieniem. Gdy pojawił się hałas a nie było jak nawiać chowała się w najmniejszą dziurę w jaką udało się jej wcisnąć. Bardzo uważaliśmy żeby nie hałasować, ale nie zawsze się dało. Na szczęście dzisja można przy niej każdy mecz obejrzeć i wyryczeć 1000 gooooolllllliiiiiii a ona niewzruszona leży na fotelu, ewentualnie z oburzeniem idzie do innego pokoju. Łusia jest bardzo mądrą, kochaną, wierną i dostojną psiną, prawdziwa z niej dama. Jest poprostu cudowna a do tego bardzo dzielna. W swoim życiu przed nami pewnie wiele przeszła a i u nas los jej nie oszczędzał. W ciągu tych czterech lat przeszła 2 operacje a to chyba nie koniec. Najpierw ropomacicze a potem wycięcie listew mlecznych. Macice miała usuwaną jakieś 2 lata temu a listwy mleczne w grudniu 2006. Przy pierwszej operacji o mało nie umarliśmy oboje z przerażenia. A zaczęło się całkiem niewinnie. Sunia dostała cieczkę, niby normalnie, ale raz, że cieczka nie chciała się skończyć, dwa, że sunia ciekła jakby miała się wykrwawić, trzy, że piła ogromne ilości wody i miała gorączkę. Po wizycie u weta okazało się, że coś jest w jamie brzusznej i trzeba ciąć, dowiedzieliśmy się również, że to jedyne wyjście, a co jest to dowiemy sie po otworzeniu brzuszka. Dzisiaj, wiem, że przed operacja powinny być badania zrobione, ale nikt nam ich nie zaproponowała. A żeby było śmieszniej to jeszcz w innym punkcie coś o uśpieniu psa wspomnieli. Spanikowani podjęliśmy, więc decyzję o operacji, umówiliśmy się na termin, zabezpieczyliśmy wcześniej psicę jakimiś medykamentami i czekaliśmy. Kiedy nadszedł ten dzień zawieźliśmy naszego skarba do lecznicy, dalismy uśpić i usłyszeliśmy, że teraz musimy poczekać aż do brzuszka zajrzą, bo zależnie od tego co tam znajdą, trzeba będzie się zdecydować, co dalej, była nawet opcja, że psiuni nie będzie się wogóle wybudzać. Żołądek powędrował mi do gardła, gardło się zacisnęło i za nic nie chciało go wypuścić, powietrza jakoś nagle zaczęło brakować, nogi i ręce podrygiwały w jakimś dziwnym tańcu, a myśli w szalonym tempie galopowały po głowie. Monolith- też nie wyglądał najlepiej, oczy jakoś mu się taK zaszkliły a twarz zaczęła zmieniać kolory aż zupełnie zbladła. No, ale co nam więcej pozostało, czekaliśmy. Ja łaziłam tam i spowrotem paplając bez przerwy jakieś głupoty, monolith- siedział milczący i blady... Wyszedł wet: ""Wporządku, możecie państwo jechać na kawę, proszę wrócić za około 2 godziny"". Trochę się wachaliśmy, ale w końcu pojechaliśmy do domu. To były bardzo długie 2 godziny, ale upragniony moment nadszedł. Odebraliśmy Łusie całą i zdrową. Jak weszlliśmy do lecznicy to mała już była wybudzona, a kiedy nas usłyszała to nawet wolniutko podreptała w nasza stronę. Poryczałam się ze szczęści i z nerwów naraz a maleńka wlazła na swoje posłanie, spojrzała na nas z taką wdzięcznością, położyła się i zasnęła. Wet pokazał nam co wyciął malutkiej i wyjaśnił co jest co. Powodem ropomacicza był guz wielkości dziecięcej piąstki. Jak to się zmieściło w tym niewielkim brzuszku?? Szczęśliwi pojechaliśmy do domu. Niunia szybko doszła do siebie i znowu było wszystko wporządku.

CDN
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Och ropomacicze to koszmar. Wiem coś o tym. dobrze, że sunia wyszła z tego i w miarę szybko poszła na zabieg.
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec



Witaj w naszej Rodzince!Juz się cieszę,bo macie tak blisko do mnie,ze calą te historię mam nadzieję usłyszeć bezpośrednio z Twoich ust
Tym samym zaproszenie na kawę jest cały czas aktualne.

A teraz czekam na CDN
Zobacz profil autora
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

Anno nasz Łuseńka ma ogromną wolę życia co udowodniła nam już nie raz.

Edytka normalnie, aż mnie ciarki przeszły. Niecodziennie dostaje się takie zaproszenie. To bardzo miłe
Idę sobie kawuche zrobić i opiszę dalszy ciąg historii . Normalnie to bym jeszcze spała, ale Toto żąda spaceru punktualnie o 7:25 każdego dnia, a że monolitha- nie ma to padło na mnie. Szkoda, że Łuska Totula nie potrafi wyprowadzić. Chociaż tak prawdę mówiąc, to ona chyba zwyczajnie udaje i wcale jej się nie dziwię, bo wulkanik z niego nie do opanowania. No,ale nie ma tego złego ... Pogoda piąkna, słońce świeci, spacer dobrze zrobił nam wszystkim.
Zobacz profil autora
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

Oki. Wszystkie żywe stworzenia nakarmione. Kawa paruje zachęcająco. Możemy lecieć dalej.

Otóż ta część histori 1,5 roku temu. Mniej więcej wtedy ja monolith- szukaliśmy jakiegoś taniego lokum. Tak żeby już być na swoim. Dodatkowo zależało nam, aby można było do naszego nowego domku wprowadzić się z naszą sunią, świnką morską i rybkami . No i znaleźliśmy, a raczej znajomi znajomych nam znaleźli. Rozwiązanie było o tyle fajne, że mieliśmy wynajmować pokój z kuchnią w domu prywatnym. Ponadto zwierzaki mogły być z nami, a w promocji dostaliśmy pod opiekę dużą owczarkowatą sukę właścicieli. I tak Łuska przeżyła swoją pierwszą przeprowadzkę. Właściciele domu na stałe przebywają w Niemczech, więc Azunia była bardziej nasza niż ich. W każdym razie ja tak lubię myśleć. Aza miała wtedy 13 lat i była dość zaniedbanym psem podwórkowym. Owszem miała zawsze pełną miche i spała w ciepłym domu, ale na mizianko nie miała co liczyć. Poprzedni lokatorzy nie lubili zwierząt. Panna na początku przed nami uciekała. Niepomogło nawet przekupstwo. W akcie rozpaczy próbowałam także karmieni psa czekoladą, ale ta tylko spojrzała na mnie pogardliwie, warknęła i poszła sobie w drugi kąt podwórka. Uznałam, że panna nie lubie słodyczy. Jak bardzo byłam w błędzie okazało się, gdy pewnego dnia nieopatrznie zostawiłam pączki na stole i wyszłam do kuchni. Jak wróciłam zobaczyłam dwa potwory oblizujące się nad pustym talerzem. Na początku Aza na wszelki wypadek zawsze chodziła przy samej ścianie i zerkała na nas złowieszczo pokazując od czasu do czasu ząbki. Później było coraz lepiej aż w końcu rozochociła się do tego stopnia, że podjęła nawet kilka prób władowania swoich szanownych i brudnych 40 - kilku kilogramów do naszego skromnego, jeszcze nie małżeńskiego łóżka. Ciałko panny było brudne, ponieważ kąpano ją tylko raz w życiu i to za szczeniaka. Kąpiel była przeprowadzona za pomocą sznurka i drzewa, więc psisko już nigdy więcej nie pozwoliło na taki zabieg. Dodatkowo jej sierściuch był ślicznie zabarwiony na czarno od węgla, na którym miała zwyczaj kłaść się zimą. Z czasem udało nam się pozbyć brudku za pomocą regularnego czesania i odzwyczaić ją od spania na tego typu podłożu. Przekonaliśmy dziewczynę, że czysty koc jest o wiele lepszy. Azulek dogadał się nawet z naszą kochaną Łuseńką. Dziewczyny jak na dwie stateczne panie zachowywały się bardzo "kulturnie". Kilka razy nawet się trochę razem pobawiły, ale że był to dość rzadki widok nie mamy ani pół fotki uwieczniającej zabawy 7 i 37-47 kilogramowego psa. Raz tylko, na samym początku zdarzyło im sie małe spięcie. Pewnego słonecznego dnia Łusia wyniuchała na podwórku starą śmierdzącą kość, gdy zbliżała się żeby to zapachowe cudo obejrzeć, Aza wyrosła koło niej jak spod ziemi. Chwyciła małą w zęby i tak tarmosiła, że już widziałam Łuskę martwą. Tarmosząca warczała przy tym złowieszczo, a tarmoszona piszczała w niebogłosy. Do tego wszystkiego ja też zaczęłam ryczeć ile sił w płucach, że nie wolno i takie tam, więc Aza miłosiernie wypluła kwiczoła. Szybko zabrałam się za oglądanie Łuski. Jak się okazało jadyne obrażania jakie odniosła Łuska to było zaslinienie czarnego futerka, po za tym nie miała ani pół zadrapania. Później już nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Tak minął nam cudowny rok. Niestety potem Aza bardzo ciężko zachorowała i odeszła. Strata była dla nas ogromna, kochaliśmy naszą staruszkę całym sercem i nie mogliśmy znieść pustki jaka po niej została. Postanowiliśmy zatem dać dom kolejnemu ogonowi. Ja bardzo chciałam żeby to była suka gładkowłosego owczarka niemieckiego, taka jak Aza. Aby zrealizować swoje marzenie zaczęłam rozglądać się za hodowlą owczarków niemieckich. Sunia miała być rodowaodowa ponieważ bardzo zależało nam żeby miała określone cechy charakteru, takie jak Aza. Do skarpety odkładałam każdy nadprogramowy grosik i już było bliżej niż dalej aż...To była piękna, wiosenna niedziela. Ci znajomi znajomych, co to ten dom dla nas, zadzwonili z nowiną. Okazało się, że znależli w lesie pięknego, żółciutkiego szczeniaka, takiego owczarkowatego właśnie, a że my chcieliśmy bardzo bardzo, to oni o nas pomyśleli. Następnie my pomyśleliśmy i postanowiliśmy pojechać na rekonesans. U znajomych znajomych rzeczywiście było rude, puchate na oko trzymiesięczne cudo. Zdedydowaliśmy się, że weźniemy toto na przechowanie i postaramy się znaleźć dla niego dom. Daliśmy ogłoszenie i czekaliśmy aż zgłosi się właściel. Nie zgłosił się. Za to zgłaszało się wielu innych chętnych, ale konsekwetnie odpowiadaliśmy, że czekamy na właściela. Po jakimś czasie przesatliśmy czekać, a wręcz mieliśmy nadzieje, że nikt sie nie zgłosi. Od tamtej pory mija 8 miesiąc, a my mamy ± 11 miesięcznego psiaka. Toto wyrósł na pięknego, rudego... pół jamnika i jest naszym oczkiem w głowie. O owczarku marzymy nadal, już nie koniecznie z rodowodem, bo Bóg chyba uznał, że naszym przeznaczeniem są psy specjalnej troski, niestety teraz nie możemy sobie pozwolić na 3 psa (chociaż serce mówi co innego). Przeprowadziliśmy się do własnego M na bloki, dużo pracujemy i chyba finanse też nie bardzo by nam pozwoliły. Zwłaszcza, że nasze psy wymagają szczególnej opieki weterynaryjnej. Łuska jest po 2 operacjach, a Toto 2 miesiące temu przeszedł dekapitacje główki kości udowej, bo okazało się, że ma niedokrwienną martwice tzw. chorobę perthesa. Oba czują się dobrze, a my ze swojej strony dokładamy wszelkich starań żeby były w dobrej kondycji.

CDN

Później napisze o obronie Tota przed porwaniem...
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

i co?
i co dalej?
Zobacz profil autora
Justyna
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 06 Sty 2007
Posty: 670
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław

A ja cały czas czekam na zdjęcia Łuski z przyczyn wiadomych i koniecznie Tota, bo kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić jamnikowatego, rudego, owczarka niemieckiego

Jeżeli masz problem z ich wstawieniem, to ja również polecam swoje usługi [link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Justyna
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 06 Sty 2007
Posty: 670
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wrocław

Cały czas i niezmiennie czekam
Zobacz profil autora
wiata
Zwierzofan
Zwierzofan

Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Rybnik

No jestem. Trochu mnie sprawy domowe, czyli nie cierpiące zwłoki, pochłonęły, ale już się z nimi uporałam, więc piszę dalej.

Został Totul mały, a wszyscy pukali się w czoło, no bo po co nam kojeny zwierz. Jednak nim się dobrze z kruszynką poznaliśmy to jużna horyzoncie majaczyła perspektywa rozstania. Państwo (czyli my) jeszcze przed jego pojawieniem się w domku wykupili dwutygodniowe wczasy w Bułgari. Wyjazd przypadał na początek lipca a co za tym idzie maluch musiał być oddany na ten okres pod opiekę. Rozpoczęły się intensywne poszukiwania tymczasowego domu zastępczego. Łuskę wzięli moi rodzice, świniakiem zaopiekowała się ciocia Ola, czyli moja przyjaciółka, do rybek zobowiązali się dochodzić rodzice monolitha-, a Tota nikt nie chciał . Wszyscy nad maluchem roztaczli ochy i achy , ale jak pojawiła się konieczność opieki na siusiającą piranią z ADHD wszystkich ogarnęła zbiorowa epidemia alergii, braku czasu i remontów . Właściwe całe dwa tygodnie reklamowaliśmy malca jak się dało i nic. Pojawiła się nawet opcja rezygnacji z wczasów, ale jakoś tak było nam szkoda tej wydanej kasy i wytęsknionego wypoczynku. Jedynym wyjściem było zwrócenie się z prośba o przygarnięcie malucha do tych państwa od, których go wzięliśmy, a że biorąc psiaka zaznaczyliśmy, że w niedługim czasie wyjeżdżamy, więc uznaliśmy, że problemów być nie powinno... No i faktycznie zaoferowali nam swoją pomoc, poprosili jednak żebyśmy jeszcze spróbowali szukać dalej, bo oni mają kota, który na psy patrzy conajmniej z niechęcią. Dzień przed wyjazdem na wczasy nadal nie było nikogo chętnego, więc zadzwoniliśmy do państwa od kota i omówiliśmy szczegóły. Wieczorkiem Toto wraz z całym zapasem jedzonka, zabawek, kocyków, przysmaków i instrukcją obsługi pojechał na wakacje, a jakieś 12 godzin później my również byliśmy już w drodze. W Bułgarii było cudnie tylko trochę niepokoił nas brak wieści o Totulcu. Jeszcze przed wyjazdem umówiliśmy się z naszymi rodzicami, że od czasu do czasu napiszą nam co u futrzaków. Jak obiecali tak zrobili, tyle że o Totku pisali bardzo lakonicznie. Monolith- mnie uspokajał, że napewno wszystko oki, a ja jakoś nie bardzo w to wierzyłam. Brak szczegółowych wieści dziwił mnie tym bardziej, że wszyscy wiedzieli jak bardzo pokochaliśmy malucha i z jakim trudem się z nim rozstawaliśmy. Moja kobieca intuicja szalała, a czarnowidztwo rozwijało się w szalonym tempie, ale co było robić... Dotrwaliśmy do końca. W smsach umówilismy się, że z autokaru odbierze nas mama monolitha-, poprosiliśmy również, aby wzięła ze sobą Tota. Odpowiedź brzmiała "zobaczę co da się zrobić". Wyobraźcie sobie moje przerażenie jak to przeczytałam. Na szczęście zbliżał się powrót. Kiedy nareszcie spowrotem byliśmy w naszym kraju monolith-, jeszcze z autokaru zadzwonił do swej rodzicielki i zapytał czy przywiezie Tota. Ja siedziałam z boku i słuchałam, po minie mojej połowicy widziałam, że coś nie gra. Jak tylko skończył rozmawiać zarzuciłam go gradem pytań. Okazało się, że Toto był u zupełnie innych ludzi i możemy go odebrać jutro. Najpierw naryczałam na mojego biednego męża (zupełnie jakby był winien), potem się poryczałam, a potem znowu ryczałam coś na temat nieodpowiedzialności, braku empatii i takiem tam... Tego dnia już Tota nie zobaczyliśmy. Dowiedzieliśmy się natomiast, że Ci którzy mieli się nim opiekować, oddali go na przechowanie swojej rodzinie. Zrobili tak pnieważ ich kot bardzo przeżywał pojawienie się pieska. Problem w tym, że tamci już nie bardzo chcieli się z Totem rozstawać, bo też go pokochali. Zależało im na tym żebyśmy się spotkali i porozmawiali o ewentualnym zostawieniu im NASZEGO psa. Najbardziej przerażało mnie jednak to, że nikt nas nie uprzedził i nie pozwolił przygotować się na całą tą sytuację, a co gorsza pan, który znalazł Tota w lesie powiedział swojej rodzinie, że będą sobie mogli go zostawić. Uznał, że skoro go znalazł to jest jego i może nim dysponować, zupełnie jakby to była rzecz . Uhhh, skarpety opadają i nawet teraz na samą myśl o tym co się wtedy wydarzyło jest mi nie dobrze . Nocy nie przespałam a po Tota jechałam nastawiona bojowo. Na szczęście obyło się bez problemów. Toto miał prze te 2 tygodnie wspaniałe warunku, a pani, która nam go oddawała spociły się oczy . Toto natomiast jak nas zobaczył, przleciał do mnie szybciutko i bach na plecka, piszczał przy tym tak radośnie... , a ja tuliłam malucha do siebie ze wszystkich sił, moje słonko kochane . Całe odzyskiwanie Tota obyło się bez najmniejszych problemów. Myślę, że Ci państwo już wcześniej wiedzieli jak zareagowałam, na fakt, że nie moge skarba zobaczyć natychmiast po wyjściu z autokaru także nawet nie wspomnieli o tym, że chcieliby Totka zatrzymać. Natomiast my nieśmiało zasugerowaliśmy im możliwość przygarnięcia jakiejś psiej sieroty ze schronika. Niestety pomysł im się nie spodobał. Trochę ich nawt rozumiem, bo Toto jest naprawde niezwykły i niepowtarzalny.... Od tamtej historii minęło już 7 miesięcy, a z dobrze poinformowanego źródła dowiedziałam się, że chwilowi opiekunowie Tota jednak zdecydowali się na adopcję psa ze schroniska... I tak oto, ocaliliśmy Tota przed porwaniem, a maluch, otworzył serca ludzi i stał się przyczynkiem do ocalenia kolejnego psiego istnienie. Szkoda tylko, że tyle wiązało się z tym nerwów. Myślę sobie, że byłoby o wiele łatwiej gdybyśmy od początku wiedzieli co się stało, jest w końcu tyle metod na dyplomatyczne przekazanie niepomyślnych wiadomości. Swoją drogą, naszemu chłopakowi nie działa się przecież krzywda, bo tak naprawdę to ogromne szczęście, że spędził wakacje u kogoś kto go tak bardzo pokochał. Żałuję też, że nie mamy kontaktu z tamtymi ludzmi, ale okoliczności w jakich się poznaliśmy nie rokowały dobrze naszej znajomości.

W następnym odcinku - Toto, pies demolka, czyli o przygodach z weterynarzem.

Ps. Zdjęcia już sprowadzone do odpowiedniego formatu i zaraz spróbuje powstawaić, może się uda. Co się zaś tyczy Łuski i jej podobieństwa do Funi to moja druga połowa nie dokońca sie zgadza, więc będziecie musieli sami ocenić.
Zobacz profil autora
Toto-elegant,Gaja i wreszcie szczęśliwa Ira...Łuseńka za TM
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 21  

  
  
 Odpowiedz do tematu