 |
 |
|
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Pon 23:11, 03 Paź 2005 |
|
 |
|
 |
 |
jakoś nie mogę sobie ułożyć całej historii Malwinki więc kiedys wrócę do opowieści z życia Malwy i Jaskra
niestety w życiu nie wszystko układa się tak jak bysmy sobie tego życzyli.Moje córki dorastały, były coraz mądrzejsze, samodzielne, rosły na fajne dziewczyny i kobiety. Dziewczyny zdały matury. Starsza wyprowadzila się z domu i zamieszkała w wyjanętym mieszkaniu - zaczęła samodzielne życie (choc jeszcze za pieniądze rodziców) i studia. Młodsza studiowała mieszkając w domu rodzinnym.Ale moje życie zaczęło sie rozpadac o komplikowac. I pewnego dnia zostałam sama w wynajętym malenkim mieszkaniu. psy mieszkały z mężem, który ich nie chciał i wtedy moja córka zabrała je do siebie. przychodziłam do nich prawie codziennie. malwa witala mnie radośnie a gdy wychodzilam patrzala z wyrzutem. czułam, że je porzuciłam. jak zawsze ludzie podejmują decyzje a zwierzęta za nia płacą. Psy mieszzkały ze swoja młodszą panią nic nie rozumiały ale było im dobrze. niestety malwa była coraz starsza i zaczynała chorować. przyszedl dzien, w którym przestała chodzić. leżała w swoim legowisku, obolała i wymęczona. nasz wet przyjeżdzał do niej i robił co w jego mocy. I nadszedł dzien , w którym powiedzial "jeżeli ten zastrzyk nic nie zmieni, dziewczyny nie męczce jej". i zastrzyk nic nie zmienił a sunia z bólu ugryzła moja córkę. Jaskier chodził po domu spłoszony, przerażony i cichutki. Przyjechał pan psidoktor. Usiadłam na podłodze, wzięłam jej głowę w ręce i cichutko do niej mówiłam rózne takie tam, żeby wiedziała kim dla nas byla i jak bardzo wraz z nią cierpimy. I sunia zasnęła. Jaskier bał sie wejść do pkoju w którym leżała i zupełnie pogubił się sam na świecie/ Pojechaliśmy do lasu i tam pochowaliśmy suczkę - w miejscu, które bardzo lubiła, gdzie często jeździlismy z nia na spacery, gdzie Jaskier nauczył sie pływac. Wśród drzewów i innej zieleni. Jeżdze tam czasami i choc minęło kilka lat zawsze sprawdzam, czy nikt nic nie rozkopał. U mojej córki został Jaskier. minęło trochę czasu i kupiłam sobie mieszkanie ale razem z moja córka zdecydowałysmy, ze Jaskier zostanie u niej, że nie będziemy mu w glowie mieszać. Zreszta mieszkałam sama i pracowłam od 7 do 21 więc psu było lepiej z 'młodymi'. czas płynął a mnie brakowalo jakiegos ogona. Kiedys czytając gazetę znalazlam ogloszenie, że jedna z trójmiejskich spółek odda suke ze mszczeniakiem. Doszlam do wniosku, że jeszcze nie, jeszcze za wczesnie. Ale gdy po raz trzeci trafiłam na to ogłoszenie pomyslalam, że to znak. Pokazalam je mojej wspólniczce - przeczytała i powiedziała'jedziemy'. Pjechałyśmy - był piątek, ok. 15.00 następnego dnia miałam zjazd absolwentów - impreza na którą przygotowywałam się kilka ładnych tygodni. Z trudem znalazłyśmy portiernie na której była psy. Suka przywiązana drutem do słupka i biegający luzem szczeniak. Do dzisiaj nie mogę sobie darować, że zostawiłam tam szczeniaka, ale portoer powiedził, że tyko suka jest do wydania a oddaja ją bo zarząd nie chce dawać pieniędzy na dwa psy. Własciwie to trwało kilka chwil. Portier wniósł sunię do bagażnika samochodu - była przerażona. Najpierw ustaliłam z moja wspólniczką że sunia będzie ze mną chodziłam do pracy. Pojechałysmy z powrotem do biura - sunia nie chciała wysiąść z samochodu - przykleiła się do ściany bagażnika mi udawała, że jej nie ma. Zostawiłam ja i poszlam po swoje rzeczy. Pojechałam do domu. Przed domem czekali moi znajomi z Olsztyna - nocowali u mnie z okazji zjazdu. Sonia, bo tak właśnie nazywała się suczka, za nic najpierw nie chciała wysiąść z samochodu a potem wejść do mieszkania - trzecie piętro bez windy. Mój kolega wniósł ja na to trzecie piętro i połozył w moim 'gabinecie'. Sonia weszla pod biurko i tam leżała do niedzieli rano. W nocy wyszłam z nia na dwór ale nie chciała ani siusiu ani nic innego - tz trudem sama ją wniosłam do domu. Na cała sobotę wyszłam z domu a Sonia zostala z Magda i Asia córkami mojej znajomej. dziewczyny przyprowadziły swoją sunie i to troche poprawiło nastrój Soni - ale spod biurka nie wyszła. przez dom przwaliło się mnóstwo ludzi, znajomi, córka z dzieckiem i mężęm a Sonia leżała pod biurkiem i obserwowała. Był to czas, gdy nic nie wiedziałam o pozytwnych metodach szkolenia psów, o sygnałach uspakajających, o języku psów - ale instynkt mi nakazal zostawić suczkę sama sobie, nie zwrcac na nia uwagi izachowywać się normalnie jakby jej nie było i nic sie nie dzialo. W niedzielę przed poludniem wszyscy wyjechali. Zostałam sama i była wykonczona - balowałam do 5 rano. Leżałam na kanapie, czytałam jakąś książkę, ziewałam i oglądałam tv. I wtedy kątem oka zobaczyłam że Sonia leży na progu pokoju i patrzy na mnie. I w ten sposób Sonia weszła w moje życie. I juz nigdy i nigdzie nie byłam sama. Nikt nigdy mnie tak nie kochał, wręcz uwielbiał jak ten pies. dla nikogo nie byłam tak ważna jak dla niej. To było cudowne i przerażające zarazem. Pies żył tylko po to aby byc przy mnie. Rano leżala w drzwiach łazienki gdy się myłam, wieczorem też, Spała w mojej sypialni ale nigdy nawet nie próbowala, mimo mojego delikatnego zaproszenia, zbliżyć się do łóżka. Chodziła ze mną do pracy i tam leżała pod biurkiem z pyskiem na moich stopach. Nikt nawet nie domyslał się, ze ona tam jest. Nie mogłam jej na chwile zostawic w mieszkaniu bo od razu płakała. I nie zostawiałam. Na szczęście oprócz mnie kochała też Kasię. Kasia była druga osobą, która Sonia akceptowala - to jej córki właśnie pilnowały Soni gdy ja sobie balowałam na zjeździe. Sonia miała trzy miejsca, które traktowala jak legowisko- mieszknie, biuro i samochód. Powoli wszyscy przyzwyczajali się, że Sonia zawsze jest ze mną - w pracy, w domu, w tzw. 'gosciach'. Tam, gdzie nie mogłam iść z Sonia po prostu nie szłam. I powoli Sonia zmieniała się. Futro błyszczało, oczy błyszczały. Nauczyła się nawet bawic patyczkami w lesie. Nauczyła się tego od Jaskra. Sonia była psem pozbawionym dzicinstwa - nie umiała się niczym bawic, żadnych zabawek nie zauważała. Sonia wkroczyła do mojego życia wtedy, gdy chyba najbardziej tego potrzebowałam - dzięki niej nie zwariowałam i psychiatra nie był mi potrzebny. Może ja dałam jej psie szczęście ale ona uratowała moja psychike, moją normalność. Czas Soni był czasem cudownym i nigdy sobie nie wybacze, że tak szybko sie skonczyl. Ale o tym nastepnym razem
|
|
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Wto 21:47, 04 Paź 2005 |
|
 |
|
 |
 |
życie moje i Soni pomalutku stabilizowało sie i nabieralo rytmu. Powoli poznawałam historię tego co musiała przeżyć Sonia. Kilka dni po zamieszkaniu ze ną wybrały,smy sie na wspólny spacer z moja córką, zięciem i Jaskrem. Jaskier, pies, który nigdy w swoim zyciu nie zaznal od człowieka nic złego jak większość psów uwilebiał patyczki. gdy Robert, mój zięć, podniósł patyczek i chciał go rzucic psu Sonia najpierw zamarła w bezruchu a potem zaczęła szczekac a właściwie nie wiem jak to opisac to było wycie połączone z psim jazgotem, podszyte wręcz przerażeniem. Robert natychmiast wyrzucił patyk, nawet sie przestraszył - w ko ncu nie znał psa i nie wiedział do czego jest zdolna Sonia. Od tej pory Jaskier na wspólnych spacerach był pozbawiony rzucania patyczków. Sonia najpierw w ogóle nie biegała na spacerach tylko trzymała się kilka centymetrów ode mnie. Powoli z dnia na dzien, w szczególności gdy byłysmy same odległość między nami rosła aż do około 5 metrów. Na wspólnych spacerach z Jaskrem Sonia zaczęła biegac za nim i uczyc się, że nawet jak troche sobie w lesie powęszy to ja jej nie zniknę. I zaczęła obserwowac Jaskra. Po kilku miesiącach odważyła się podnieść z ziemi patyczek, który zgubił jaskier. Nigdy nie nauczyła się przynosic patyków ale uwielbiała je podnosić i z nimi biegać w podskokach. Przyznam się, że gdy pierwszy raz to zobaczyłam, gdy pierwszy raz była taka radosna i szczęśliwa po prostu poryczałam się. Nie wiem co zrobili jej ludzie i pewnie nigdy już sie nie dowiem ale z pewnością raju jej nie stworzyli.
Już Wam pisałam, że Sonia spała w mojej sypialni i nigdy nawet nie spróbowała zbliżyc się do łóżka nieproszona a gdy ją zawołąłam to podchodziła na 'krótkich' łapach icichutko leżała obok łóżka a ja ją miziałam. Wieczorami przed pójściem spac lubiłam kłaść się na kanapie włączyć tv i czytać książkę. Przykrywałam się wtedy kocem, granatowym w kratę i Sonia wiedziała, że to sygnał do wspólnego odpoczynku. Cichutko właziła na kanapę i kładła się wzdłuż mnie z pyskiem na moim brzuchu i zamierała ze szczęścia w bezruchu a ja ją drapałam po glowie, za uszami. I tak potrafiłysmy leżec, leżeć i leżeć - obie zadowolone i szczęśliwe. To były cudowne chwile. Czasem leżałysmy razem na tarasie (moje ówczesne mieszkanie miało ok. 40m2 taras) i patrzyłysmy sobie w niebo na gwiazdy.
|
|
 |
 | |  |
 | kot też pies tyle, że miauczy |  |
irma
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005 |
Posty: 1392 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Gdańsk |
|
 |
Wysłany: Śro 12:21, 12 Paź 2005 |
|
 |
|
 |
 |
a teraz jako przerywnik w opowieściach o psach opowiem Wam jak trafił do mojego domu mój pierwszy kot
W moim domu rodzinnym nie by ło kotów, dlatego też koty były zwierzakami których usposobienie pozostawało dla mnie tajemnicą - ale zawsze mi się podobały.
dawno, dawno temu w czasach, gdy byłam młodą mamusią czytającą swoim córeczkom bajki trafiła w moje ręce książeczka o sympatycznym tytule "Agnieszka opowiada bajkę". Pamiętam treść tej książeczki bo to ona stała się praprzyczyną ... no i poniżej czego.
Książka opowiadała o małej dziewczynce, która opowiadała swojej mamie bajeczkę o małym kotku, który szukał mamusi. Kotek powiedział, że jego mamusia ma zielone oczy więć dziewczynka pokazała mu radio ale radio było twarde i kanciaste chociaż miało zielone świecące oko nie było kocią mamusią. Kotek powiedział, że jego mamusia ma futerko więc dziewczynka pokazała mu szczotkę, ale szczotka była twarda i nie można się było do niej przytulić. Kotek dodał, że jego mamusia ma mleczko więc dziewczynka pokazała mu krowę ... itd (o ile dobrze pamiętam i nic nie pokręciłam). W końcu dziewczynka wzięła kotka na ręce i pokazała mu swoją mamusię, która miała zielone oczy, dała kotu mleczka i przytuliła. I wtedy Agnieszka (ta z książeczki) powiedziała do swojej mamusi: cytat z pamięci "Mamusiu i to jest właśnie ten kotek i Ty na pewno mu pomożesz i będziesz jego mamusią ... prawda ? i Agnieszka dała mamusi kotka."
Następnego dnia ok. południa zadzwonił dzwonek. W drzwiach stały moje córeczki i trzymając na rękach małego burego kotka z niczym nie zmąconą pewnością i ufnością, z szeroko otwartymi oczyma, przejęte powiedziały, przekrzykując się "Mamuś ty też pomożesz temu kotkowi." I co ja miałam robić - przecież nie mogłam zawieść tych dwu małych panienek. Taka trauma miałby wpływ na ich stosunek do zwierząt i do mnie, przez całe ich życie. W każdym razie w ten sposób w moje życie wszedł sobie kot Pumeks. Długo trwało wybieranie imienia i wybrane zostało imię PUMA. Tyle, że szybko okazało się, że Puma jest Pumeksem. I tak już zostało. Pumeks jak to każdy młodziutki kociak jadł co mu dałam (głównie ryż z gotowaną rybą), rósł i rozrabiał. Najbardziej martwiłam się, żeby w nocy nie wylazł na balkon - spaliśmy przy otwartym. Bałam się, że przejdzie na drugi balkon (z naszym balkonem graniczył balkon, do którego wchodziło się z klatki schodowej) a z niego na korytarz przed mieszkaniem i gdzieś sobie powędruje, zginie. Spałam czujnie i ciągle nasłuchiwałam co robi kot i sprawdzałam gdzie śpi. Kot oczywiście najchętniej spał w naszych łóżkach. Więc gdy wybrał sobie moje to wszystko było OK ale gdy wędrował do dziewczynek natychmiast włączał mi się w głowie 'sprawdzacz miejsca pobytu kota" i wstawałam, zabierałam kota zamykając pokój dzieci. Którejś nocy, jednej z pierwszych nocy po pojawieniu się kota, obudził mnie jakiś dziwny dźwięk. Tak jakby ktoś otwierał balkon. Wstałam, kota nigdzie nie było. Ani w mojej sypialni ani u dzieci. Natychmiast skojarzyłam, że jednak zaraza wylazła na balkon a stamtąd przeszedł na 'korytarzowy' i może ktoś z sąsiadów myśląc, ze to niczyj kot, wypuszcza go właśnie na korytarz. Korytarze w naszym bloku były przeogromne - później przerobiliśmy część korytarza na największy pokój naszego mieszkania i to pokój z drugim balkonem. Była chyba 2.30 w nocy a ja tak jak stałam, boso i nocnej koszulinie, wybiegłam z mieszkania na korytarz. Obok drzwi balkonowych stał jakis mężczyzna, w kurtce z dużą torbą, i usiłował te drzwi otworzyć. Byłam zaspana i nie bardzo kojarząc w czym rzecz i czemu on te drzwi chce otworzyć odezwałam się "Przepraszam Pana bardzo, czy nie widział Pan takiego małego burego, pręgowanego kotka?." Facet jak to usłyszał odwrócił się, złapał torbę i bez słowa ... zwiał. Popatrzyłam za nim i pomyślałm sobie "idiota i to źle wychowany nie widział kota, czy coś mu odbiło." Wróciłam do łóżka i obudziłąm mojego ówczesnego TZ i powiedziałam
- "wiesz co ten facet, który chciał otworzyć balkon nie chciał mi powiedzieć czy widział kota"
- "jaki balkon i kto chciał go otworzyć ?" zapytał budzący się TZ
- "no jak to jaki? ten z korytarza, przecież nie z pokoju' - odpowiedziałam ja ze złością, że taki niedomyślny
i wtedy mój mąż z wrzaskiem "rany złodziej, moje kanistry z benzyną" wyskoczył z łóżka i pobiegł sprawdzać czy kanistry jeszcze stoją na balkonie.
A kot sobie siedział pod łóżkiem i na te wszystkie wrzaski wylazł i partzył na nas z niesmakiem (naprawdę - jakby chciał powiedzieć 'i czego spać nie dajecie")
a dla tych, którzy nie rozumieją, z racji wieku, dodam, że benzyna była wtedy towarem nie tylko deficytowym ale dostępnym głownie na kartki
c.d.n
|
|
 |
 | |  |
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 6 z 116
|
|
|
|  |