Forum Wieluński Zwierzyniec Strona Główna


Wieluński Zwierzyniec
Forum dla przyjaciół i wolontariuszy Przytuliska "Zwierzyniec", wielbicieli zwierząt oraz mieszkańców Wielunia. www.schronisko.wielun.pl
Odpowiedz do tematu
Kapucyna - siedem żyć kotki
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

CZASY PRZED NASZĄ ERĄ, CZYLI PRZED NARODZENIEM KAPUCYNY

Doszły mnie słuszne poniekąd uwagi, że wszyscy piszą o swoich pozawieluńskich zwierzakach, a ja milczę o Kapucynie, tylko tu i ówdzie coś przebąknę, ale gołych faktów: data i miejsce urodzenia, imiona rodziców, stan cywilny, zawód wyuczony i wykonywany – brak. Pora nadrobić te zaległości.

Żeby w ogóle mówić o Kapucynie, trzeba powiedzieć o Papudze. Papuga to moja największa porażka . Wzięłam ją jako mniej więcej czteromiesięcznego kociaka z garażu siostry mojej ówczesnej szefowej, do której to siostry się przybłąkała, a nie mogła tam zostać. Była kupką kociego nieszczęścia, bardzo potrzebującego opieki i domu, ze skaleczoną łapką i pyszczkiem. Kiedy kucnęłam przy niej, natychmiast zaczęła się łasić i mruczeć. Ja pojechałam tam tylko z moją szefową w charakterze osoby towarzyszącej i nie zainteresowanej i wcale nie miałam w planach kota, ale następnego dnia kociczka była już u mnie w domu. Dlaczego Papuga? To zasługa mojego kolegi, który podczas swojej wizyty u nas w domu obserwował ją uważnie przez jakiś czas, a w końcu zawyrokował: „Dziwne zwierzę - wygląda jak kot, bawi się jak pies, a dźwięki wydaje jak papuga”. Z czasem dźwięki podobno papuzie zaczęły przypominać raczej mizerne kogucie pianie – takie „i-i-iii!” tylko od niechcenia i bardzo cicho, ale imię już zostało. Buziak – Papuziak (bo jak każde moje stworzonko, Papuga miała szereg imion wyrosłych na bazie podstawowego) spał ze mną pod kołdrą, rano budził mnie podgryzając kolczyki w uszach albo guzik przy koszuli nocnej i zauroczył mnie sobą bez reszty. Wprawdzie z czasem zaczęła niechętnie odnosić się do brania na ręce i głaskania, sikała standardowo częściowo do kuwety, a częściowo obok (celownik popsuty, czy jak?) i większość czasu spędzała z dzikimi kotami na posesji sąsiada, ale kochałam ją taką, jaka wtedy była. Jak już pisałam w innym wątku, w dzieciństwie chętnie uprawiała seks na kanapie z moim apetem, a kiedy dorosła żyła z nim w przyjaźni, choć obywało się bez czułości. Pies odwdzięczał się na swój szczególny sposób: pozwalał się Papudze układać obok siebie, wyjadał jej kupy z kuwety i zmiatał jej jedzenie z jej misek, w efekcie czego dostał nakaz eksmisji na korytarz, z czego nic sobie nie robił, ponieważ i tak znaczną część życia spędzał ganiając po ogrodzie.

Jak to bywa z mamami i córkami, pilnowałam, pilnowałam i nie upilnowałam . Papuga popadła w ruję, której nie udało mi się zawczasu zapobiec sposobami hormonalnymi i się zaczęło: pozycja majtkowa czyli z obniżonym podwoziem, bezustanne nękanie ogłupiałego apeta (generalnie to on by bardzo chętnie ulżył jej cierpieniom, tylko jak to się robi z kotką ?), posikiwanie tu i tam, rozdzierające kocie wołanie „przeleć mnie!” – obłęd krótko mówiąc. Pani wet (bo wtedy jeszcze nie miałam mojego obecnego weta) zawyrokowała, że w trakcie trwania rui nie można przerwać jej prochami hormonalnymi, nie można też w jej trakcie kotki sterylizować i zaproponowała, żeby dać się kociej dziwce puścić, a następnie wysterylizować ją we wczesnej ciąży. Moja desperacja była tak wielka, że zaakceptowałam to rozwiązanie. Obydwa tarasy zostały otwarte, Papuziaczek znowu mógł do woli śmigać po ogrodzie i okolicy, a ja czekałam i obserwowałam. Obserwowałam i się zastanawiałam. Zastanawiałam i się wahałam. Wahałam i się bałam. Podnosiłam nieszczęsną Papugę i przyglądałam się uważnie jej brzuszkowi – tam w środku są maleńkie kotki czy tylko duża porcja wątróbki? Po dłuższym czasie nabrałam pewności co do tego, że wątróbka swoją drogą, ale kotki też są obecne. No i się zaczęło: zamartwianie, obmacywanie – no bo ile ich będzie? i co ja z nimi zrobię? przecież trzeba będzie poznajdować im dobre domy! Ciąża u kotki trwa około dwóch miesięcy, a ponieważ rękami i nogami trzymałam się wersji z wątróbką, a nie kociętami, więc na samoudręczenie poprzez nieustanne martwienie się pozostał mi niecały miesiąc. Pod koniec tego okresu koncentrowałam się już mniej na martwieniu się, a bardziej na oczekiwaniu. Papuga miała brzuszek już bardzo spory, ale na taras mojego mieszkania na pierwszym piętrze wspinała się po winorośli bez najmniejszego problemu do samego końca, co nie ułatwiało mi ustalenia, czy to już czy jeszcze nie już .

Tymczasem „już” nadeszło w pewne czwartkowe popołudnie 19 lipca 2001 roku. Wybierałam się po południu na lekcję tańca, kiedy wydało mi się, że kotka jakoś niewyraźnie się zachowuje, po chwili bacznej obserwacji Papuziaczka, który wlazł do szafki z ręcznikami i zaczął dziwnie mruczeć, nie miałam wątpliwości – to już! Rozdygotana zadzwoniłam do mojego partnera od tańców i trzęsącym się głosem oznajmiłam, że chyba nie przyjadę na tańce, bo mi kot zaczyna rodzić i że chyba dałaby sobie radę sama, ale jakby sobie nie dała, to ja bym sobie nie wybaczyła do końca życia, więc wolę jednak poczekać i z nią pobyć, więc chyba jednak nie przyjadę dzisiaj na lekcję. Michał z uwagą wysłuchał mojego nieco nerwowego bełkotania i z powagą w głosie stwierdził, że rzeczywiście lepiej będzie, jak zostanę z kotką, dzisiejszą lekcję sobie odpuścimy, a na tańcach zobaczymy się jutro, i powodzenia, i do zobaczenia. Potem zadzwoniłam do siostry, bo wiadomo – jak trwoga, to do Boga. Następnie do mojej szefowej (ciężko zakocionej), a później już cały czas miałam sztywne łącze z moją siostrą Mają, która jest święta , bo ja jestem walnięta, a ona to znosi w pokorze i udręce, ale jak czas pokaże akurat tym razem bardzo się jej to opłaciło. I jak każe dobra tradycja marketingowa, tutaj się pożegnam, aby podkręcić atmosferę do następnego odcinka.
Zobacz profil autora
Szantina
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 29 Cze 2005
Posty: 1586
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

Jnk- ale jesteś...przerwa zdecydowanie za długa

Koniec lenistwa - pisz dalej ,bo ja przez ciebie obiadu nie skończę...TZ zrobi mi awanturę a dziecko będzie głodne bo ja.....siedzę przed kompem i czekam,czekam,czekam......
Zobacz profil autora
Mantis
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 1263
Przeczytał: 0 tematów


No cóż, Joasiu, piszesz tak cudnie, że wybaczę ten niecny trik marketingowy
Ale marudzić o zdjęcia Kapucyny i Dżeksona nie przestanę
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec

Czlowiek chce się odprężyć w sobotnie popołudnie,dać odpoczynek ciału skonaneku tygodniową walką z chwastami i głowa skołowaną od rozwiązywania problemów,a tu prosze!Znowu znęcanie psychiczne i to na takim miłym forum...I gdzie zdjecia?Znowu niewywołanie..od ilus tam lat?Eee,idę sobie,co tak będe sama siedzieć....
Zobacz profil autora
daga10011
Zwierzolub
Zwierzolub

Dołączył: 29 Lip 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Torun

tu wszedzie zawsze trzeba czekac na ciag dalszy .Jak dluga bedzie ta marketingowa przerwa?
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

MAŁE, CZARNE CÓŚ I SPÓŁKA

No, więc zaczęło się. Wygrzebałam Papugę spośród ręczników w szafce i przeniosłam na stos innych ręczników na kanapie. Psa wygoniłam, bo akuszer to nieznany zawód w dziejach ludzkości, psiości i kotości. Sama zasiadłam obok Papugi na kanapie i czekałam głaszcząc ją niepewnie po łepku. Kiedy kotka zaczęła rozdzierająco miauczeć, wybiegłam do przedpokoju i bezradnie szlochałam mojej siostrze w słuchawkę, że moja kotka tak cierpi, a ja nie potrafię jej pomóc, a kiedy zaczęło pojawiać się ciemne, błyszczące coś – przestałam płakać i z zapartym tchem patrzyłam na cud narodzin. Chciałabym móc powiedzieć Wam dzisiaj, że kociątko, które urodziło się pierwsze to był Ołówek, albo Niuniaczek-Pasiaczek, albo Belka, albo Kapucynka vel Diabeł, ale… ja nie wiem. One wszystkie były takie same! Ciemne, mokre i lśniące. I takie kruchutkie. Delikatnie gładziłam maleńkie ciałka, kiedy Papuga była zajęta wydawaniem na świat swojego kolejnego potomka, a później jego wylizywaniem. I tak urodziło się czworo naszych dzieci.

Dzieci rosły doglądane przez Papugę, apeta i mnie. Bardzo szybko Papuziak doszedł do wniosku, że skoro jestem ja i jest pies, więc ona może robić sobie przerwy w opiece nad potomstwem i znikać w ogrodowej otchłani. Nie mogę powiedzieć na nią złego słowa, była przykładną matką – wylizywała na równi swoje futerko i swoje dzieci, a w odpowiednim czasie w mieszkaniu zaczęły pojawiać się wnoszone po pnących się z ziemi na mój taras winogronach ledwie żywe myszki, raz u zamkniętych drzwi tarasu znalazłam szczura (ten, na szczęście, był żywy w stopniu zerowym). Kociątka były cudne, a ja patrząc na nie myślałam: temu szaremu na pewno szybko znajdę dom, bo zjawiskowo piękny, burasek w białych skarpetach i podkolanówkach jest taki uroczy, że też nie będzie problemu, pasiastoszary to cudo i najpewniej zostanie u mnie, a najmniejszy… hmmm… czarny… no nic, coś się wymyśli. Maluchy już nie były takie mikroskopijne, zaczynały awanturniczo popiskiwać w koszyku i wychylać z niego łepetynki, kiedy zostawały same i biegliśmy wtedy do nich na wyścigi z apetem. Pies z reguły dopadał koszyka pierwszy i kiedy przybiegałam ze stratą paru sekund do lidera, patrzył z lekką naganą: „a gdzie jest matka tych kociąt?!”, jakbym to ja była winna, że Papuga wyprawiała się na coraz dłuższe wędrówki po okolicy.

I znowu, chciałabym móc powiedzieć, że to był dajmy na to ranek 28 lipca, ale nie pamiętam. Po prostu pewnego dnia jedno z kociąt wysunęło główkę z koszyka i popatrzyło na mnie jednym otwartym oczkiem. Sierść nad tym ledwie rozklejonym jedynakiem skręciła się w jakiś śmieszny wicherek, nadając kociemu pyszczkowi wyraz irytacji i silnej niechęci. Natychmiast przyszło mi do głowy, że kotek wygląda, jak nieduża małpka, która słynie ze swej złośliwości – kapucynka. Nie pamiętam, kiedy kotek otworzył drugie oko, nie pamiętam, czy reszta kociąt zobaczyła świat tego samego dnia, czy później. Pamiętam, że Bela była uosobieniem klasycznego kociego piękna: pręgowana buraska, jak mama, tyle że z tymi śnieżnobiałymi łapkami i podbródkiem, i z oczami – przeogromnymi, zawsze pierwsza do psot, wspinała się na stół, zrzucała słomkowy kapelusz zdobiący lampę i zwijała się w nim w kłębuszek! Pamiętam, że Niuniaczek-Pasiaczek, który miał być mój, mój ukochany chłopczyk, był tak ślicznym, małym łobuziakiem, świadomym swojego nieodpartego uroku, w biało-szare paski, z białymi skarpetami, po prostu zjawiskowy! Pamiętam, że Szaraczek był lekko autystyczny, lubił zajmować się sam sobą i zawsze nieco odstawał od pozostałej trójki, co było szczególnie widoczne w trakcie meczu piłkarskiego. O, bo moje kotki dostały kiedyś plastikowe jajko, w którym schowane są zabawki we wnętrzu Kinder-Niespodzianki i rozegrały tym jajkiem mecz. Byli u mnie akurat rodzice i we trójkę siedzieliśmy, jak zaczarowani przez dobre pół godziny obserwując z zapartym tchem czwórkę kociąt hasających w pogoni za swoją jajowatą piłką po pokoju. No i wtedy właśnie stało się jasne, że Szaraczek odstaje wyraźnie od reszty – kiedy Belka, Kapucynka i Pasiaczek gnali za piłką w jeden kąt pokoju, Szarak tkwił samotnie w miejscu, gdzie przed sekundą co prawda była jeszcze pozostała trójka, ale po sekundzie już jej nie było, co jakoś umknęło jego uwadze i wciąż tam idiotycznie przebywał, a kiedy wreszcie zorientował się, że tamci są od pewnego czasu gdzie indziej i zaczynał ich gonić, oni pędzili już dawno w zupełnie innym kierunku. Łatwo się chyba domyślić, że w związku z tym Szaraczek stosunkowo rzadko był przy piłce. A Kapucyna? Cóż… pamiętam, że pewnego razu wzięłam czarnego kotka w dłonie (tak, tak, były takie maleńkie, że mieściły się całe w złożonych dłoniach) i trzymając go na wysokości twarzy paplałam jakieś rozanielone „mi-mi-mi” i wydawałam innego tego typu okrzyki zachwytu, a w końcu zapragnęłam czarnego cmoknąć w słodziutkie, malutkie pysiątko – i kochany, uroczy pysiaczek dziabnął mnie w wargę. O żesz ty małpo! Pamiętam, że od tamtego dnia zaczęłam rozważać zmianę imienia Kapucynka na Diabeł.

O kotkach mogłabym w nieskończoność, bo to był – wiem, co mówię – najrozkoszniejszy okres w moim życiu, ale brutalna rzeczywistość przerwała tą sielankę. Pierwszy odszedł kot mojej siostry, czyli Szaraczek. Potem pani Regina, która dbała u mnie o porządek, poprosiła o Pasiaczka, ale ponieważ to był MÓJ kotek, więc zaoferowałam jej Belkę (propozycję tą okupiłam długotrwałymi wyrzutami sumienia, że się jej pozbyłam) i do dzisiaj jest rozpieszczonym (pomimo tego, że później pojawiła się u pani Reginy pewna młodziutka kocia przybłęda) rozbójnikiem, który roznosi cały dom, zrzuca doniczki z kwiatkami, fruwa pod sufitem, wpada do wanny pełnej wody i nie jada niczego poniżej dobrej wołowinki. I tak zostały dwa kotki – Pasiaczek i Kapucyna. No i Papuga, zupełnie już na mnie obrażona za to, że jej te dzieci zrobiłam (niby racja – przecież w planach była skrobanka, tylko się złamałam i powiedziałam sobie, że jak chcę skrobać, to siebie, a nie biedną koteczkę). Sytuacja wyglądała dość nieciekawie, bo Papuga nie dość, że nienawidziła mnie, nie tolerowała też swoich dzieci i kiedy pojawiała się na horyzoncie (na szczęście pojawiała się z rzadka), maluchy czmychały pod szafę. Sytuacja wyglądała tym mniej ciekawie, że nabyłam w owym czasie narzeczonego cierpiącego na alergię spowodowaną kocią sierścią (to nie była jakaś tam ściema – biedak rzeczywiście po godzine przebywania u mnie zaczynał mówić głosem Lorda Vadera). Tym bardziej był to dla mnie cenny nabytek, iż półtora roku wcześniej bycie razem nieszczególnie nam się udało i za punkt honoru postawiłam sobie, żeby podejście numer dwa zakończyło się w urzędzie stanu cywilnego, kościele, synagodze względnie meczecie. I właśnie w tym trudnym dla mnie czasie zadzwoniła koleżanka, u której parę tygodni wcześniej robiłam prezentację wszystkich – jeszcze wtedy – kociaków. Prezentacja zakończyła się pełnym sukcesem: dwie kotki mojej koleżanki obraziły się śmiertelnie na wszystkich obecnych, w szczególności domowników, jeden z maluchów wdrapał się na stół, przysiadł do talerza z ciastem ze śliwkami bodajże i zaczął je pałaszować, jakiś inny skakał po kanapie, któryś biegał po fotelu, ktoś próbował wspinać się na zasłonę – panował ogólny rozgardiasz i koniec świata. Do pokoju, w którym byłam z moimi kociaczkami podejmowana przyszedł też syn mojej koleżanki z kolegą. I oto teraz koleżanka pyta, czy mam jeszcze tego szarego, pasiastego kotka. No, mam. A czy byłabym skłonna go oddać, bo kolega syna tak się wtedy nim zachwycił, że przekonał rodziców i bardzo chciałby go wziąć. Nnnno, nie wiem. Poprosiłam o czas do namysłu i poczułam, że chyba umieram. Z jednej strony moja miłość – Niuniaczek-Pasiaczek, z drugiej – facet. Z trzeciej – zdrowy rozsądek, bo ileż można mieć kotów, w tym jednego obrażonego na cały świat, a z całego świata najbardziej na mnie, a drugiego w postaci Kapucyny, której jakoś nikt nie wziął. No i następnego dnia zadzwoniłam i powiedziałam koleżance, że przyjadę do niej z kotkiem (kolega syna mieszkał trzy piętra niżej).

Pamiętam, jak dziś – był wieczór w przeddzień Wszystkich Świętych, wsiadłam do auta z moim ukochanym kocurkiem i pojechałam. A potem wróciłam do przeraźliwie pustego mieszkania i ryczałam cały wieczór, a później cały dzień (dobrze, że to Wszystkich Świętych było – wyglądało, że tak działa na mnie atmosfera tego święta). Narzeczony zacierał pewnie za moimi plecami ręce z zadowolenia, ojciec z aprobatą kiwał głową i tylko moja siostra wykazywała jak zawsze zrozumienie dla mojego niezrównoważenia psychicznego. A kiedy zadzwoniłam do mojej koleżanki, żeby zapytać, czy mój Niuniaczek nie tęskni za mną przeraźliwie i czy może przypadkiem… eeee… nie trzeba go jednak… hmmm… zabrać od tego kolegi syna?, usłyszałam, że Filemon (!) ma się dobrze, dostał obróżkę z dzwonkiem, który natychmiast znienawidził i trzeba go było odczepić, bo biegał po całym domu i potrząsał ciągle głową, a całe dnie spędza skacząc po leżących na podłodze trzech wielkich chłopach (kolega syna mojej koleżanki, brat kolegi syna mojej koleżanki oraz ojciec kolegi syna mojej koleżanki – ufff!, matka, z tego, co mi wiadomo, na podłodze się nie pokładała), których to chłopów zawojował na amen! O mnie nawet nie miauknie !
A narzeczony i tak zwinął żagle, choć muszę przyznać, że zajęło mu trochę czasu spowodowanie, żebym wreszcie wpadła na to, że powinniśmy się rozstać.
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec

I...co?Będzie jakiś cdn,bo nie widze?Mam nadzieję,że na tym nie skończyłas opowieści...Szczerze mówiąc..hm..ja bym takiego narzeczonego z alergią na kota wogóle nie wpuściła...
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Edyta, czy ja nie mam prawa do snu? Po nocach też muszę klecić historyjki o swoich zwierzach?
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec

Prawo do snu jak najbardziej..Zakładam jednak,że już się wyspałaś,bo od ostatniego postu upłynęło 11 godzin... I dawaj te zdjęcia,bo zacznę niecenzuralnie się wyrażąc,Admin mnie wyrzuci i wogóle nie będe miała okazji poczytać i zobaczyć...
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

mysłałam, że tylko ja stosuję 'marketingowe przerwy'
a tu proszę 'jak Kuba ...' - i też czekam na ciąg dalszy
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

Joasiu - choć powinnam się już przyzwyczaić - jestem pod wrażeniem
I dołączam się do żądań ciągu dalszego
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

koniec przerwy marketingowej
czas opowieści nadszedl
h
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Irma, Ty sobie możesz w głowie układać swoje historyjki, a ja nie? Dlaczego? Byliśmy na wakacjach u moich rodziców, gdzie rezydentami są Roma - psica oraz Ołówek - kocur i przywieźliśmy stamtąd moc wrażeń. Na pierwszy ogień pójdzie Dżekson, bo jego wątek był założony najpierw i to dzięki niemu tu jestem, a zaraz po nim Kapucyna, bo nawywijała troszeczkę i życie mi skróciła o parę... dni? godzin? minut? no, sekund to na pewno!
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

No jasne. Nie ma to jak zbudować napięcie i zostawić z nim czytelników Tak nie wolno.
Pisz. Pisz. Pisz
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

Uuu... Joasia - Twe słowa brzmią groźnie Mam nadzieję, że przypłaciliście to tylko tymi sekundami z Twego życia, a nie jednym całym Kapucyny? Bo co to za kot z sześcioma życiami?
Zobacz profil autora
Kapucyna - siedem żyć kotki
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 7  

  
  
 Odpowiedz do tematu