Forum Wieluński Zwierzyniec Strona Główna


Wieluński Zwierzyniec
Forum dla przyjaciół i wolontariuszy Przytuliska "Zwierzyniec", wielbicieli zwierząt oraz mieszkańców Wielunia. www.schronisko.wielun.pl
Odpowiedz do tematu
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Burzę hormonalną Kapucyna zaliczyła z pewnością - w końcu została wysterylizowana. Rozżarła się wtedy, jak ryjówka (ryjówka to takie stworzonko, które jakieś 70% swojego życia spędza na poszukiwaniu jedzenia, zdobywaniu jedzenia i jedzeniu jedzenia, nędzna reszta przypada na sen i seks) i upasła niemożliwie, więc może te guzy to było wołanie organizmu o ratunek - że ten tłuszcz już się skórze Kapucyniej nie mieści i musi tworzyć jakieś takie twory wypukło-wypchnięte. Burza już chyba za Kapucyną, bo teraz Kapucyna zostawia swoją ukochaną wątróbeczkę w miseczce, jak jest jej za dużo i Dżekson ma później używanie - przecież Jaśnie Pani Kapucyna nie tknie takich obeschniętych, przyskorupiałych do miski kawałków, więc się je psu na pożarcie rzuca. A pies pożera, nomen omen, w tempie światła.

Z rozmysłem napisałam, że Kapucyna ma burzę hormonalną za sobą. Ona - tak, my - nie! Znosić musimy Kapucynie humorki, foszki, układanie się na paninej podusi i wpychanie w zaspane panine usta kociej sierstki. Znosić też musimy kapryśne poskrzekiwania pod łazienkowym kaloryferem (fakt, wywindować tłuściutkie dupsko na górną krawędź tegoż kaloryfera jest trudniej samotrzeć, więc warto poskrzeczeć i poczekać na usłużne ludzkie ręce nadwornej windziarki). Jak również napady złego nastroiku, odwracanie się czarnym pupskiem do głaszczącej czule dłoni, wściekłe ataki na tąż dłoń, obrażone paradowanie przed psim pyskiem z miną "phi! kto by się obawiał takiej ciapy i ślamazary, jak ten głupi pies".

Tak więc fizjologiczna burza hormonalna istotnie ustąpiła. Emocjonalna - towarzyszy Kapucynie od dnia narodzenia (wiem, bo przecież w tym właśnie dniu ją poznałam), przy czym dla niej samej wydaje się być niezauważalna, dla nas - zauważalna jest jak najbardziej!
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa


Kapucyna z okazji Bożego Narodzenia i nowego roku życzy wszystkim kotom i dużym kotom na dwu łapach, żeby na świecie było mniej psów i żeby więcej ptaszków siadało na parapecie tuż, tuż przy uchylonym oknie
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

Kapucynko
ja i całe moje stado życzy Ci wszyskiego o czym kocice mogą sobie zamarzyć
no i życzymy Ci, żeby Twoi ludzie byli mili, grzeczni i zawsze gotowi do spełniania posług różnego rodzaju - od podawania jedzonka do głaskania,ze nie wspomnę o usługach dźwigowych
no i życzę Ci żeby Ci Twoi ludzie byli z Toba i Dzeksonem szczęśliwi
(więc może czasem nie okazuj swoich humorków, co ?)

Dzekson - olewaj koty i żyj sobie szczęśliwym psim życiem, bądź zawsze kochany i najedzony no i czujnie pilnuj swego stada

a Ludziom Kapucyny i Dzeksona życzymy, zeby byli szczęśliwi ze sobą i swoimi zwierzakami
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

jnk napisał:
Znosić musimy Kapucynie humorki, foszki, układanie się na paninej podusi i wpychanie w zaspane panine usta kociej sierstki. Znosić też musimy kapryśne poskrzekiwania pod łazienkowym kaloryferem (fakt, wywindować tłuściutkie dupsko na górną krawędź tegoż kaloryfera jest trudniej samotrzeć, więc warto poskrzeczeć i poczekać na usłużne ludzkie ręce nadwornej windziarki). Jak również napady złego nastroiku, odwracanie się czarnym pupskiem do głaszczącej czule dłoni, wściekłe ataki na tąż dłoń, obrażone paradowanie przed psim pyskiem z miną "phi! kto by się obawiał takiej ciapy i ślamazary, jak ten głupi pies".

Ach... Kocham Kapucynę - mówiłam już?...
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Ja też ją kocham, a najlepszym dowodem tej miłości jest fakt, że wolę leżeć obok Kapucyny i międolić jej czarne ciałko, aniżeli pisać o niej przydługie posty .
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

No tak, ale dlaczego ja/my na tym tracimy?... Ani nie ma co czytać, ani co międolić
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

Małgosiu - do międolenia mogę Ci coś załatwić
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

irma napisał:
Małgosiu - do międolenia mogę Ci coś załatwić

Myślałam, że TO już ustaliłyśmy Międolić to ja mogę, ale jeno wirtualnie, ewentualnie będąc w gościach. I kropka.
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

MałGośka napisał:
Myślałam, że TO już ustaliłyśmy

A to już Twój problem, MałGośka. Bo my NIGDY nie przestaniemy podejmować prób ponownego zakocenia MałGośki i Blinka (że o psach nie wspomnę).
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

MałGośka napisał:
irma napisał:
Małgosiu - do międolenia mogę Ci coś załatwić

Myślałam, że TO już ustaliłyśmy Międolić to ja mogę, ale jeno wirtualnie, ewentualnie będąc w gościach. I kropka.


o przepraszam MY nic nie ustaliłyśmy
to tylko TY złozyłaś oświadczenie a MY je przeczytałyśmy
i gdzie tu jakieś ustalenia?
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Przeczytałam sobie w topiku Pufki o jej zaginięcu w koszu podróżnym na balkonie i już, już miałam odpisać / opisać analogiczne zaginięcie Kapucyny, ale egoistycznie postanowiłam dopieścić wątek swojego autorstwa, zamiast umajać cudze .

Jak wiadomo, Kapucyna część dzieciństwa i wczesnej młodości spędziła włócząc się pomiędzy strefą ogrodu i strefą mojego mieszkania. Efektem takiego stylu życia były... yyy... pewne... że się tak wyrażę... problemy to może za dużo powiedziane... kłopoty, nazwijmy to... hm! właściwie kłopociki, można powiedzieć, z tak zwaną socjalizacją. Kłopociki właśnie dlatego były kłopocikami, że bardzo długo nikt nie miał pojęcia o ich kłopocikowatym istnieniu. Babcię Kapucyna znała, sąsiadkę babci także, inne osoby pojawiały się w miejscu zamieszkania Kapucyny stosunkowo rzadko... Jak się pojawił na "przychodne" TZ, to był właśnie tylko przez czas jakiś, a potem sobie znikał, wprawdzie pojawiał się znowu, ale nadal tylko tymczasowo, zatem Kapucyna mogła stopniowo się z jego obecnością oswajać. Ponadto był to okres wrześniowy, taras w pełni dostępny, a z tarasu wystarczał już tylko śmiały ślizg po drewnianej podporze dla winogron i - witaj, ogrodzie! żegnaj, obcy człowieku!

Zresztą oswajanie z TZ'em przebiegało o tyle sprawnie, że TZ okazał się wyjątkowo użytecznym nabytkiem z kociego punktu widzenia. Po wrześniu nastał - jak niektórzy słusznie podejrzewają - październik i drzwi na taras coraz częściej bywały na noc zamykane. Zdarzało się wobec tego nierzadko, iż kot całował... no, może klamkę to za dużo powiedziane, ale na pewno próg. Czasami godził się kot rzeczony z tym zastanawiającym faktem dość łatwo, a czasami kazał się wpuszczać za pomocą kociego wrzasku, który to koci wrzask okazuje się być szczególnie dolegliwym zwłaszcza głęboką nocą lub tuż nad ranem. Kociego wrzasku przespać się nie da. Koci wrzask budzi nawet umarłego. I tu wyszły na jaw ukryte przed ludzkim okiem cechy charakteru mojego oraz TZ'a. Otóż ja leżałam twardo martwym bykiem udając sen nieprzespany, a TZ - cienias! - zrywał się po nocy i gnał plaskając bosymi stopami po lodowatym parkiecie (bo parkiet, wbrew zapewnieniom handlarzy parkietami i deską barlinecką oraz skoligaconych z nimi architektów wnętrz, bywa równie lodowaty, jak gres), zatem gnał i plaskał, by dopaść jak najszybciej drzwi na taras i wpuścić awanturującego się za nimi małego, czarnego, sponiewieranego kotka. Mizerniuchny kotek zaraz po przekroczeniu progu mieszkania zmieniał się w pełną godności i gracji udzielną księżną, która to księżna sztywnym krokiem czapli udawała się z chłodnych nocnych czeluści w ciepłą głąb mieszkania. TZ zamykał drzwi, doczłapywał do łóżka, wślizgiwał się pod kołdrę i zapadał w sen. Ja także zapadałam w sen udając oczywiście, że nie zapadam, albowiem przecież od jakiegoś już czasu udawałam, że się nie obudziłam. Jak to w bajkach bywa czasu mijało ani mało, ani wiele i budziliśmy się oboje (tyle że ja ukradkiem) wskutek Kapucyniego jojczenia pod zamkniętymi drzwiami. Księżniczka - jak to w bajkach bywa - zmieniała się w rozjazgotanego potworka, który nieustępliwie domagał się natychmiastowego uwolnienia! I znowu TZ gramolił się z łóżka, człapał po zimnej podłodze, otwierał drzwi i narażając się na podmuchy jesiennego wiatru wypuszczał awanturnicę.

Kapucyna w swoim malutkim, lecz sprytniutkim rozumku szybciutko wykombinowała, że osobnik ów może i nieszczególnie nadaje się do mruczenia, ocierania i pieszczotek (on bał się jej, ona bała się jego, co utrudniało wszelkie formy kontaktu fizycznego), za to jest jej nadwornym odźwiernym i jako taki zyskał jej aprobatę i przyzwolenie na pobyt.

Nie sposób nie wspomnieć tutaj o najbardziej spektakularnym z Kapucynich powrotów. Dla jasności opisu słów kilka na temat konstrukcji drzwi na taras: drewniane, pomalowane na biało, choć farba z żelazną konsekwencją z każdym rokiem odchodziła (by nie rzec: obłaziła) z kolejnych partii drzwi, dolna połowa wypełnienia z desek, górna - z szyby. Być to musiało nad ranem, albowiem okiem udającym zamknięte dojrzałam małą główkę ledwie wystającą nad dolną krawędź szyby. Główka była czarna, mokra i zdesperowana. Elementem główki dającym się zauważyć na pierwszy rzut oka był rozdziawiony pyszczek. Elementem pyszczka dającym się usłyszeć na pierwszy rzut ucha był ochrypły skrzek. Po obu stronach główki tkwiły wczepione desperacko w drewno czarne łapki. Później przebieg wydarzeń udało mi się zrekonstruować na podstawie zebranego materiału dowodowego następująco: musieliśmy być z TZ'em dość zmęczeni, na dworze zaczął padać deszcz, mały, czarny kot postanowił wrócić spod mokrego krzaka do suchego domu. W tym celu pokonał winorośl i wspiął się na taras na I piętrze. Drzwi zastał mały kot zamknięte. Poinformował oczywiście o natychmiastowej konieczności ich otworzenia, ale nikt nie zareagował. Kot zamiauczał nieco donośniej. Nic. Zdezorientowany kot rozdarł się na cały regulator. Cisza. Coraz mniejszy i bardziej mokry kot rzucił się na drzwi, wbił pazurkami w drewniane obramowanie szyby i zawisł miaucząc rozdzierająco. Po pewnym czasie ci cholerni ludzie się obudzili i wreszcie zrobili to, co należy! Otworzyli drzwi (to on), kota porwali w objęcia (to ona), wytarli ręcznikiem (znowu ona) i umarli ze śmiechu (oboje). Kot oddalił się z godnością. Opisane wydarzenie umocniło kota w przekonaniu, że TZ jest niezbędnym elementem wyposażenia drzwi na taras.

A potem w życiu Kapucyny przydarzyła się przeprowadzka! Pierwsza i oby jedyna, albowiem Kapucyna nie jest typem niezaspokojonego eksploratora nowych, nieznanych ziem i podłóg. Przeprowadziła się otóż Kapucyna ze wsi do miasta z wszelkimi takiego stanu rzeczy konsekwencjami, czyli:
- utratą nieograniczonego dostępu do ogrodu,
- utratą dostępu do ogrodu w ogóle,
- koniecznością obcowania od czasu do czasu i jedynie przez próg, ale jednak! z osobami trzecimi w postaci: pana dozorcy, pani sąsiadki, pana listonosza,
- traumatyczną koniecznością obcowania w jednym mieszkaniu z osobami wieloma, i to na raz!
Nic nie zapowiadało dramatu, który miał się rozegrać w dniu urodzin TZ'a. Pierwszy gość przybył już w godzinach przedpołudniowych i wspólnie z TZ'em koncentrował się na spirytualiach przy kuchennym stole, a nie na kocie w jego zakamarkach, zatem sytuacja nie wzbudziła niczyjej czujności. W godzinach wieczornych w drzwiach zaczęli się pojawiać kolejni goście. Wszyscy byli zajęci wszystkimi, tu jakieś sałatki i talerzyki, tam jakieś kieliszki i szeroko rozumiane napoje... Kot jakoś umknął mojej uwadze. Gdy atmosfera nieco się rozluźniła i mogłam porzucić męczące obowiązki pani domu, rozpoczęłam poszukiwania kota zakrojone zrazu na małą, a nawet standardową skalę: koci koszyk na szafie, kocia poduszka na koszu z pościelą, kocia kuweta, kocia miseczka, by później przybrać formy znacznie rozleglejsze: jeszcze raz - na wszelki wypadek - koszyk, poduszka, kuweta i miseczka ale już w biegu i z pewną nerwowością, potem kolejno każdy pokój, służbówka, ubikacja, gdzie któryś z gości z zamgloną percepcją mógł kota uwięzić, następnie balkon i parapet za otwartym oknem, następnie korytarz i schody, potem próba penetracji niedołężnym organem wzroku zimowego mroku za otwartym oknem... Tu już wpadłam w histerię, podczas gdy goście zajęci sobą, sałatkami, kanapkami, a nade wszystko napojami, a szczególnie określonym ich rodzajem nie zważali na moje nerwowe poszukiwania. Tak to nie po raz pierwszy prawdziwe okazało się stare ludowe porzekadło: ktoś musi czuwać, by pić mógł ktoś.
Zobacz profil autora
irma
Zwierzozwierz
Zwierzozwierz

Dołączył: 05 Sie 2005
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdańsk

uwielbiam opowiadania o Kapycynie
i nie cierpię przerw - a tu prosze znowu buduje się napięcie

bardzo proszę CIĄG DALSZY żeby juz nastąpił
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Ależ Irmo! Jako posiadaczka kotów powinnaś wiedzieć, co nastąpiło dalej, ale dopowiem. Mieszkanie po wielokroć obeszłam, obmacałam, obwąchałam, obkiciałam. Klatkę obeszłam raz, za to dokładnie i uznałam, że więcej nie ma sensu, bo mało jest na klatce schodowej możliwości ukrycia się w jakimś zakamarku (chyba że się uda wbić pazurami w sufit). Na dwór wyszłam, blok obeszłam razy dwa, zakiciałam się na śmierć i nic. Łażenie dalej nie miało sensu, bo noc, ciemność i wada wzroku. Powróciłam do domu. Weszłam do kuchni. Owszem, do tej kuchni, w której obejrzałam już wszystko, otworzyłam każdą szafkę, piekarnik, lodówkę i zamrażarkę. Rzuciłam zrozpaczonym okiem na ciąg szafek wiszących... Łypnęło na mnie z kąta przy ścianie ciemne, błyszczące oko. Tak. To oko tkwiło tam na górze cały ten czas, kiedy ja kiciałam, ciciałam, kapucynkowałam i kapcuszkowałam na nie. I nawet nie pisnęło w odpowiedzi! Że o miauczeniu nie wspomnę. A swoje imię wredne, kaprawe oko zna i to dobrze!

No, ale co się dziwić, w końcu oczy ani nie piszczą, ani nie miauczą.
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

jnk napisał:
No, ale co się dziwić, w końcu oczy ani nie piszczą, ani nie miauczą.



Tak miejsca, w których kot mógłby się schować mają cudowną moc ukrywania owego kota przed ludzkim wzrokiem a koty w czasie poszukiwańodzywają się tylko, gdy mają w tym osobisty interes.
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Odzywają się też, jak się zagapią i zapomną, że miały się nie odzywać. Ale to jest wypadek przy pracy i nie należy traktować go jak reguły. Regułą jest to, co Anna napisała powyżej. Niestety.
Zobacz profil autora
Kapucyna - siedem żyć kotki
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 6 z 7  

  
  
 Odpowiedz do tematu