Forum Wieluński Zwierzyniec Strona Główna


Wieluński Zwierzyniec
Forum dla przyjaciół i wolontariuszy Przytuliska "Zwierzyniec", wielbicieli zwierząt oraz mieszkańców Wielunia. www.schronisko.wielun.pl
Odpowiedz do tematu
Dżeki - po prostu
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

([link widoczny dla zalogowanych])




Taaak... Łatwo Małgośce i Edycie powiedzieć: załóż topik Dżekiego! Ale od czego zacząć? Bo chyba powinnam zacząć od mojego nieżyjącego pieska - gdyby nie on i nie to, że odszedł, Dżekiego nie byłoby z nami. Mój pies był ze mną całe moje dorosłe i całe swoje psie życie i choć odszedł w grudniu, ani na chwilę nie przestałam za nim tęsknić. Więc nie oburzajcie się, że pomimo obecności Dżekiego, to o tamtym wciąż piszę "mój pies", bo na zawsze już będzie Moim Największym Spełnionym Marzeniem - Moim Psem.

O psie marzyłam od zawsze i kiedy tylko zamieszkałam sama i nadarzyła się okazja, wzięłam na przechowanie bezdomną suczkę, a suczka - jak się okazało, kiedy pewnego dnia po powrocie z pracy znalazłam na fotelu piszczące coś - była szczenna. To coś to był mój apet (zawsze pisałam jego imię małą literą i niech tak już zostanie i nie będzie traktowane jako brak szacunku, tylko dowód pamięci i mojej ogromnej do niego miłości - teraz już w pustkę, niestety). Nie da się w skrócie opisać czternastu lat przyjaźni. Najważniejsze, że apet nigdy mnie nie zawiódł, za to ja jego - wielokrotnie, bo człowiek nie potrafi kochać tak pięknie, jak pies.

Trzy lata temu przeprowadziłam się spod wawy do samego centrum do mojego TZ'a, a apet został w Komorowie w domu z ogrodem u mojej babci - uznałam, że nie ma sensu zamykać go w mieszkaniu na I piętrze, skoro przez ostatnie 9 lat miał do dyspozycji ogromny ogród dzielony wyłącznie z kurami mojej babci. Kiedy okazało się, że jest chory, że jest coraz bardziej chory, zabrałam go - pomimo wątpliwości, czy taka przeprowadzka jest dobra dla starego psa - do siebie. W ciągu dwu tygodni jego stan pogorszył się do tego stopnia, że nie chciałam czekać dłużej na cud, bo moje czekanie byłoby okupione jego coraz większym cierpieniem byłoby okrutne i nielojalne wobec niego. Miał raka kości. Do samego końca, wchodząc do gabinetu weta miałam nadzieję, że usłyszę od niego: ależ przesadza pani, nie jest jeszcze tak źle! Niestety... Było źle i tego grudniowego wtorku delikatne ręce naszego pana doktora pomogły mojemu pieskowi przejść na drugą stronę.

Pewnie nie po każdym człowieku tęskni się tak bardzo i w gruncie rzeczy do dzisiaj tęsknić nie przestałam, ale stosunkowo szybko pojawiła się myśl, że przyszła pora na zaopiekowanie się jakimś zwierzaczkiem ze schroniska. I że to nie ma być uroczy szczeniaczek, bo szczeniaczki chcą brać wszyscy, tylko stary, chory, brzydki, przez nikogo nie chciany pies. Nie od razu wyspowiadałam się przed TZ'em z tych planów. Od czasu do czasu rzucałam mu tylko takie smętne: weeeeźmy jakiegoś biednego psa ze schroniska, błaaaaagam Cię... No i tak błagałam, błagałam, błagałam, a TZ się łamał coraz bardziej, aż wreszcie zapadła decyzja, że jesienią się tym zajmiemy. Ale cóż plany ludzkie wobec planów boskich (a mój apet na pewno tam w górze skomlał Najwyższemu, żeby jakoś tak zamieszał, żeby ten psiak ze schroniska trafił do jego pani jak najszybciej, a nie dopiero jesienią). Poważna kłótnia z TZ'em (co tam kłótnia, burza z piorunami to była!) zaowocowała totalną skruchą TZ'a, co skwapliwie wykorzystałam i postawiłam go przed faktem teoretycznie dokonanym - znalazłam psa w necie, pytałam już o niego w schronisku i teraz, kochanie, informuję Cię, że ja tego psa biorę - możesz się nie zgodzić, Twoje prawo, ja i tak jestem już prawie spakowana, więc wyprowadzka pójdzie mi gładko. TZ piszczał rozpaczliwie cienkim głosem, bo miał jakieś wybujałe plany wakacyjne, które z chwilą pojawienia się psa musiały rozwiać się, jak sen złoty, ale cóż - sam sobie nawarzył takiego piwa i sam je musiał teraz wypić.

Im bardziej zbliżał się dzień odebrania Dżekiego z Wielunia, tym bardziej byłam przerażona. Mam swoje lata, więc poczucie odpowidzialności zabijało mnie na każdym kroku, a jeszcze TZ dolewał oliwy do ognia subtelnie komunikując mi kolejne problemy, które mogą wystąpić wraz z pojawieniem się psa. Dość powiedzieć, że budziłam się w środku nocy myśląc z przerażeniem, jak ja sobie z tym psem poradzę (bo TZ oświadczył, że owszem, zgodził się na psa i wycofywać się nie zamierza, ale to mój pies i on - TZ - ręki nie przyłoży do wyprowadzania, kąpania, karmienia i tłumaczenia się przed sąsiadami, jeśli pies będzie wył, szczekał, gryzł, kąsał, żądlił, pluł siarką i ział ogniem). Dzień przed wyprawą do Wielunia jęczałam koleżance, z którą miałyśmy jechać, że to jakaś pomyłka, że najlepiej by było, gdybym się z tego wszystkiego wycofała. Podobnie dręczyłam przez telefon moją siostrę. Przed TZ'em oczywiście zgrywałam niezłomną twardzielkę. W drodze do schroniska (a z wawy to jest kilka kilometrów, więc czasu miałam co niemiara) odchodziłam od zmysłów ze strachu. Kiedy zobaczyłam Dżekiego w boksie - zamarłam! Wokół mnie plątały się urocze, malutkie psiaczki płci, maści i wieku rozmaitego, a ja patrzyłam przez siatkę na wielkoluda. I w dodatku ten wielkolud miał pojechać ze mną do wawy! Pragnę tu nadmienić, że ja nie jestem idiotką (to znaczy jestem, ale nie aż taką) i mam pojęcie o rozmiarach ON'ka, ale jak tak zobaczyłam Dżekiego... Jezuuuuuuuuuuuu... Na co mi to było?! Mój apetek sięgał do kolan. O Jezusie! No, słowo się rzekło, więc tylko tęsknie rozglądałam się po tych wszystkich niedużych stworzonkach biegających wokół, a tu już Ewka kazała Dżekiego wyprowadzić z boksu, już byłyśmy w biurze, już trzymałam jego smycz w dłoni, podawałam jakieś swoje dane... Ratuuunkuuu! Jeszcze tylko zapytałam, czy Dżeki na pewno jest psem, którego nikt nie zechce i naprawdę najbardziej potrzebuje pomocy, na co Ewa odpowiedziała szczerze i otwarcie, że tu wszystkie psy potrzebują pomocy i mogę wziąć każdego innego, ale Dżeki istotnie ma szanse na adopcję niemal równe zeru z powodu łapy (dla tych, którzy nie wiedzą: Dżeki ma wrodzoną wadę prawej przedniej łapy - brak niektórych kości, przykurcze ścięgien, palce powykręcane na wszystkie strony, jednego w ogóle brak). Cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu! Przecież gdybym dała plamę, apet umarłby w niebie ze wstydu. Dżeki zatem zajął miejsce z tyłu samochodu i ruszyłyśmy w drogę do wawy. Koniec odcinka pierwszego.
Zobacz profil autora
Edyta
Zwierzomistrz
Zwierzomistrz

Dołączył: 04 Lip 2005
Posty: 2688
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sosnowiec

Hehe.czytam,ale i tak jestem spokojna o Dzekiego...jest w dobrych rękach Joasiu,nie jestes wyjątkiem.Takie uczucie paniki chyba w pewnym momencie każdego ogarnia.Powiem ci szczerze:i ja takie miałam przy Bonie i Darek przy Sarze.To jednak pierwsze chwile.teraz zadne z nas nie oddałoby psiaka za nic na świecie.A jak ktos mi mówi,po co mi taki pies z problemem,to mam odruchy mordercze.Gdybym była kotem,to wyciągnełabym wszystkie pazury..czasem żałuję,że takich nie mam..A Darek?Sama poczytasz o jego więzi z Sarą!
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

Niby to doskonale znam, niby wiem jaki masz, Joasiu, talencik do pisania - a czytając to jednocześnie płakałam i rechotałam jak głupol Jaaak głuuupool...
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Niesamowicie się to czyta. Cieszę się, że mówisz o swoich obawach- odzyskuję tu własny spokój - każdy ma prawo miec watpliwości czy robi dobrze, biorac psa nie wiadomo jakiego pochodzenia. I czy decyzja nie była nazbyt szalona Na szczęście potem orientujemy się, że za nic nie zamienimy go na innego. Usciski dla Was.
I czekam na dalsze odcinki.
Zobacz profil autora
Mantis
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 1263
Przeczytał: 0 tematów


Brawo Joasiu, jestem pod wrażeniem talentu , ale nie tylko, również postawy, uporu, dobrego serduszka, które chyba nieco chciałaś zakamuflować ale i tak widać je jak na dłoni.

Hmm, nieźle Cię przez te 14 lat apet wychował i na pewno teraz z dumą merda ogonkiem patrząc na Wasz szczęśliwy żywot stadny.
Zobacz profil autora
Ania
Zwierzoamator
Zwierzoamator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów


Piękny odcinek. Świetnie że się na niego zdecydowałaś na pewno kocha cię już Dżekuś ponad życie. Moje pierwsze plany co do drugiego psa dotyczyły szczeniaka konkretnej rasy, która zawsze mi się marzyła. I pewnie by tak było gdyby nie moja przyjaciółka, która powiedziała " no wiesz co, taki rasowy pies to prędzej czy później zawsze znajdzie dom. Nie bądz snobem i pomyśl ile biednych psów jest w schroniskach". Dobrze że mi tak powiedziała, dzięki temu jest z nami Rufi. To bardzo szlachetne, że wzięłaś takiego chorego psa, a wątpliwości tylko świadczą o tym że jesteś bardzo odpowiedzialna. Każdy ma takie wątpliwości prędzej czy później. Nasz Rufi jest zdrowiutki i nie ma z nim problemów ale niektórzy z naszego otoczenia też mówią " po co wam drugi pies".....itd. Oni nie wiedzą jaka to radocha. Nawet weterynarz do którego poszłam z Rufim po przyjeździe, który zna mnie od lat krytykował naszą decyzję. Bardzo mnie tym zdziwił, ale usłyszał kilka zdań ode mnie i się uspokoił. To nie o to chodzi żeby ktoś nas chwalił, ale co to kogo obchodzi. Tak więc gdy najdą cię jeszcze jakieś wątpliwości to nie martw sie i napisz nam tu. Tutaj są sami tacy zapsieni ludzie jak ty.('')
Zobacz profil autora
MałGośka
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 4611
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Wieluń-łódzkie

No....a gdzie ciąg dalszy? Zgubił się?

Żeby nie było, że mało marudzę - a zdjątka będą?

Bo co to za radość mieć w pamięci tylko takie:



A gdzie widok Dżeksa uciekającego przed Kapucyną, hę?
Zobacz profil autora
Amie
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 1090
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

Ja najbardziej kojarzę Dżekusia jako "Całuśnika"




I też się dopraszam o zdjęcia
Zobacz profil autora
daga10011
Zwierzolub
Zwierzolub

Dołączył: 29 Lip 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Torun

a gdzie dalszy odcinek?
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Dalszy odcinek został wczoraj napisany, ale się coś wykrzaczyło na forum i zniknął w wirtualnej przestrzeni kosmicznej. Już go odtwarzam z pamięci.
Zobacz profil autora
Amie
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 1090
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

Jnk - czasem tak bywa jak się pisze dłuższą treść na forach czy blogach. Proponuję pisać albo w edytorze textowym (Worpad, Notatnik, Word) i później przekleić na forum, albo pisać tutaj i przed samym naciśnięciem "wyślij" skopiować sobie text do pamięci (zaznaczenie - CTRL+A, a pożniej kopiuj - CTRL+C)

Aha.. masz ode mnie prywatną wiadomość (na górze w menu "prywatne wiadomości")
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Bardzo dziękuję wszystkim za zrozumienie moich dotychczas opisanych wątpliwości, ale... to nie koniec - odcinek drugi czas zacząć pod tytułem: BO JA MAM KOTA NA PUNKCIE MOJEGO KOTA.

No właśnie, kot. Z Ewą i Małgośką przez telefon przerabiałam ten temat i odgórnie zostało stwierdzone, że skoro Dżeki bezkonfliktowo pomieszkiwał w szopie czy czymś takim przez parę dni z różnymi "gospodarskimi" stworzeniami (w lutym w krzakach znalazł go jakiś człowiek i trochę przetrzymał u siebie na wsi, a później odstawił do schroniska), zatem dowiedzione jest, że nie okazuje agresji wobec przedstawicieli fauny odmiennych od siebie, więc i z kotem powinien się dogadać. Taaaa... Tyle że mój kot nie lubi nikogo poza sobą samą i garstką zaprzyjaźnionych ludzi. Ludzi, powtarzam! Nie kotów, nie małpek (choć kotu na imię Kapucynka), nie ptaszków, a już na pewno nie psów! Więc co? Wiadomo - nie śpię po nocach i wymyślam straszne scenariusze: że kot będzie uciekał i pies będzie go gonił po całym domu ujadając wściekle, a wtedy sąsiedzi dostaną szału i eksmitują nas z bloku na bruk, że pies będzie próbował wskakiwać w pogoni za kotem na meble i zrujnuje je doszczętnie, a wtedy TZ dostanie szału i eksmituje mnie wraz z wesołą gromadką na bruk, że pies dopadnie kota i go zeżre, a wtedy ja dostanę szału i eksmituję psa do jakichś ludzi i palnę sobie w łeb. Normalnie koszmar, nie?

Więc siedzimy w aucie z moją koleżanką Kasią i Dżekim i jedziemy do wawy. Kasia prowadzi, ja patrzę na psa. Tak patrzę i patrzę i podnoszę się na duchu, że taki strasznie duży to on nie jest, no, duży, fakt, ale żeby aż taki, to nie. I grzeczny, nie piszczy, nie skomle. I spokojny. I dobrze mu z pyska patrzy. I ogólnie miły. No i tak sobie myślę nieśmiało, że może z kotem też nie będzie dramatu. Ale w głębi duszy, a raczej rozumu mam doła kosmicznego, no bo na co mi to było?! Pies całą drogę milczy, tylko popatruje na mnie niepewnie i merda nieśmiało ogonem. W wawie stajemy na światłach i tuż obok naszego auta przemykają jacyś pieszy. I wtedy pies dał głos! Wytrzeszczyłam oczy i pomyślałam: o, ja pierdziu! ale bas! A że lubię niskie rejestry i żeby pies odzywał się wtedy, kiedy trzeba, a nie kiedy mu się zachce bez sensu, więc pomyślałam z niejaką dumą, że to MÓJ pies i że super wygląda taki wielki niedźwiedź w seicento, a w mojej mikrze będzie wyglądał jeszcze lepiej. Czyli wydaje się, że poprzez chmury zaczynają przedzierać się promyki słońca. No, dobra. Podjeżdżamy pod bramę. Kasia zostaje z psem na ulicy, a ja pędzę do domu z ręczniczkiem, na którym pies podróżował w dłoni, żeby dać go Kapucynie do obwąchania, zanim będzie miała okazję obwąchać samego psa. Kapucyna zainteresowana, a jakże, ale ona zawsze jest zainteresowana obcymi zapachami, które przynosi się na sobie ze świata zewnętrznego. Wracam do Kasi, odbieram od niej psa, Kasia włącza silnik... i zostaję z moim wielkoludem sama. Krótki spacer i trzeba wreszcie wejść do mieszkania i stawić czoła kotu. Dżeki jest z lekka zadziwiony instytucją schodów i nie bardzo wie, czym to się je, ale idzie za mną. Na półpiętrze chce koniecznie wyjść na zewnątrz przez okno, ale udaje mi się go odwieść od tego samobójczego zamiaru. Wchodzimy do przedpokoju, Kapucyna w szoku czmycha gdzieś na pokoje. Ja w szoku jeszcze większym, bo na tle kota (Kapucyna jest drobna) i mieszkania (prawie 100 metrów, ale co z tego! 250 też byłoby niewiele większe od Kapucyny) Dżeki jest wielki, jak stodoła. O, Dżizas Krajst! Przyjdzie TZ i jak zobaczy w domu niedźwiedzia grizzly, to odjedzie na serce! I już siedzę na kanapie, u moich stóp leży pies, i beczę na cały głos z przerażenia własną głupotą. Łapię za telefon i siąkam mojej siostrze w słuchawkę, że durna jestem bezgranicznie i jutro muszę tam pojechać, do tego Wielunia, przeprosić bardzo te laski ze schroniska i tego psa oddać, bo on tu nie może być, no bo jak? Siostra zamroczona początkowo takim postawieniem sprawy zaczyna delikatnie badać sytuację. Bada i bada, pies leży i leży, ja chlipię coraz mniej obficie, kot łypie z drugiego pokoju.

Rodzeństwo to dar od Boga (a raczej od rodziców ) - pod koniec rozmowy (bo dzięki anielskiej cierpliwości mojej siostrze udało się przekształcić moje szlochy, pociąganie nosem i bezładny lament w rozmowę) zatem pod koniec rozmowy już byłam w stanie ogarnąć rzeczywistość. A rzeczywistość zaczęła jawić się w nieciekawych barwach, gdyż kot rozpoczął serię skradań do psa uwieńczonych za każdym razem wściekłym fukaniem. Pies zrazu przyjaźnie zainteresowany osobą kota, lekko się wkurzył, że mu tu jakiś kurdupel raz po raz wytrzeszcza szpilkowate ząbki przed nosem i zaczął mało sympatycznie warczeć. Uuuuuuuuuuu… Kiepska sprawa. Uznałam, że lada moment debilny kot doprowadzi swoimi wygłupami do tego, że zostanie z niego bezgłowy korpusik i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce: jak tylko kot podpełzał do Dżekiego, żeby się na niego głupawo powytrzeszczać i pofukać, ja stanowczo mówiłam: nie-wol-no! Jeśli pomimo mojego zakazu, następowało warknięcie, lekko (zresztą nieważne, czy lekko czy mocno, i tak mnie wszyscy na tym forum znienawidzą) klepałam warczący psi pysk. Po kilku takich trzepnięciach w mordkę poskutkowało. I to był błąd! Zasadniczy! Gigantyczny! W efekcie moich działań Dżeki w hierarchii naszego stada znalazł się na samym dnie w charakterze pariasa, a Kapucyna wbiła sobie do swojej czarnej, kociej łepetyny, że to ona rządzi psem i zaraz go nam wszystkim tutaj pięknie, po kapucyńsku wychowa. I, cholera jasna, wychowuje do dzisiaj!

Tresura Dżekiego zaczęła się od podkradania w tylne okolice psiego ciała i obwąchiwania z dużym zainteresowaniem a to łapy, a to pupy, a to grzbietu psiego. Kiedy Dżeks odwracał głowę, żeby sprawdzić, co się tam dookoła niego uwija, Kapucyna święcie oburzona takim chamstwem fukała i oddalała się w bliżej nie znanym kierunku. Żeby nie było mówione na mieście, że jest cykor, Kapucyna obrała sobie za punkt honoru przysiadanie tuż przed psią głową (wielkość głowy Dżekiego równa się w przybliżeniu wielkości Kapucyny bez ogona) i pożądliwe wwąchiwanie się w psi nos. Początkowo wnętrzności mi wypadały z przerażenia, kiedy widziałam taki obrazek, teraz tylko kiwam ze smutkiem głową, że za chwilę pies może znowu dostać wciry. A to dlatego, że z kociego punktu widzenia tylko on, czyli kot, ma prawo wąchać cudzy nos, natomiast obiekt obwąchiwany (w tym przypadku pies) nie ma prawa odwzajemnić kociego wąchnięcia swoim własnym wąchnięciem, gdyż zapach nosa Kapucyny jest jej osobistą własnością, której nikomu nie zamierza udostępniać. Efekt? Wiadomo – kocia łapka wędruje w górę i spada na psi pysk.

Następnym etapem dostosowania Dżekiego do obyczajów panujących w naszym domu było urządzanie zasadzek. Zasadzki zasadniczo urządza się w miejscach niespodziewanych i zaskakujących:
- pod łóżkiem w sypialni – pies może przechodzić tamtędy w drodze na balkon
- na stole w kuchni – pies musi przechodzić tamtędy do swoich misek
- przy drzwiach wejściowych – pies musi wejść do mieszkania po spacerze
- pod fotelem w pokoju – pies może wejść tam z mną.
Z takich i podobnych zasadzek wyskakuje się błyskawicznie na Bogu ducha winnego psa tłukąc go łapą, gdzie popadnie i dla wzmocnienia efektu fukając przeraźliwie. Żeby nie było zarzutów, że w kociej łapce są ostre pazurki, ale niewiele siły, uderzenia występują w seriach po co najmniej trzy energiczne pacnięcia. Są też oczywiście zasadzki mniej zasadzkowe, których zasadzkowatość polega wyłącznie na tym, że siedząc sobie spokojnie vis-a-vis psa ni z tego ni z owego rozwiera się malutką paszczę uzbrojoną w drobniutkie ząbki i cztery szpikulcowate kiełki i wydaje się przeciągłe syknięcie, można także przyczaiwszy się tuż przed psem warczeć nienawistnie, ale zasadzkowatość takich zasadzek jest słaba, gdyż pozbawiona porażającego efektu zaskoczenia.

W gruncie rzeczy dziękujemy z moim TZ’em losowi, że w naszym życiu jest Kapucyna. Bez niej zginęlibyśmy marnie starając się ułożyć psa, a niektóre z reguł wprowadzonych przez Kapucynę w ogóle nie przyszłyby nam do głowy. Bo kto w pierwszych dniach pobytu Dżekiego z nami myślał o tym, żeby pies nie wchodził do salonu, zwanego też niezależnie od pory roku pokojem choinkowym? Wiadomo kto – Kapucynka! Wystarczyło, że kilkakrotnie zastosowała wyżej opisaną metodę zasadzek spod fotela i pies zatrzymuje się w progu pokoju z własnej, nieprzymuszonej (hmmm?) woli. Z choinkowym sąsiaduje w amfiladzie pokój komputerowy, zwany snobistycznie gabinetem i bardzo szybko Kapucynka wpadła na pomysł, że byłoby dobrze, żeby także tutaj pies nie rozgościł się na dobre, bo jego obecność w gabinecie będzie jej zakłócała błogie chwile drzemki na poduszkach w choinkowym. Dla odmiany w tym przypadku została zastosowana metoda zasadzek mało zasadzkowych, czyli kot siadał na środku dywanu i ostrzegawczo syczał, kiedy pies próbował radośnie wparadować za mną do pokoju. Skutek? Jak wyżej. Oczywiście zdarza się Dżeksiowi zagapić i nieroztropnie zagłębić w którymś z ww. pokoi, ale wtedy kot porzuca wygrzaną poduszkę na kanapie w salonie lub koszyk na szafie w sypialni i pędzi nam – ludziom z odsieczą sycząc, fukając, warcząc i ostrząc w biegu pazury.

Z miejsc dla psa niedostępnych w mieszkaniu należy jeszcze wymienić łazienkę. To już akurat moja inicjatywa, gdyż nie chciałam po wyjściu z wanny stawać na kobiercu z psiej sierści, więc konsekwentnie wypraszam Dżekiego za próg, skąd zresztą może mnie obserwować, ponieważ nie mamy zwyczaju zamykać drzwi do tego pomieszczenia, żeby nie odcinać Kapucyny od jednego z najważniejszych urządzeń sanitarnych – kuwety. Kapucyna bardzo szybko zorientowała się, że pies w łazience jest obiektem niepożądanym i postanowiła tępić wszelkie przejawy niesubordynacji Dżeksiaka. Gdy zastała go niedawno nad ranem śpiącego w łazience pod oknem usadowiła się w przejściu i warczała (sic!) tak długo, głośno i nienawistnie, aż się obudziłam i przyszłam wyratować Dżeksa z opresji, bo już bardzo chciał się stamtąd wydostać, tylko bał się konfrontacji z poirytowaną Kapucynką w drzwiach. Odstąpiliśmy od tej zasady, kiedy podczas upalnych dni tuż po operacji łapy Dżeki układał się na chłodnej terakocie. I nawet nasz mały domowy ubek mu wtedy odpuścił i tylko popatrywał na psa dystyngowanie z wyżyn kuwety.

W świetle powyższego nikogo chyba nie zdziwi, kiedy powiem, że w nocy także do sypialni Dżeks nie ma wstępu. Kapucyna ma zwyczaj sypiać na naszej kołdrze i nie życzy sobie, żeby pies leżał na podłodze przy łóżku, na którym spoczywają jej dostojne członki. Generalnie pies nie ma prawa leżeć wtedy w ogóle w sypialni, bo zakłóca to koci sen. I jeśli rano Dżeks wbiegnie do sypialni, żeby przyspieszyć moje wygrzebywanie się z pościeli, a pokoju i łóżka nie opuściła jeszcze Kapucynka, kotka wykonuje natychmiastowy sus na brzeg łóżka, przy którym stoi pies, a ten jak niepyszny wycofuje się do przedpokoju. Jeśli zagapi się gdzieś po drodze i odwrót nie przebiega dostatecznie szybko, Kapucynka biegnie za nim ponaglająco fukając.

W tej chwili Dżeks jest już psem tak dobrze ułożonym, że gdy Kapucyna postanowi przemieścić się z punktu A do punktu B, a drogę zagradza jej leżący pies i byłoby, zdaniem kota, zbyt ryzykownym przemykanie obok psiego zewłoka, siada sobie (kot) spokojniutko w polu widzenia psa i powolutku, tylko odrobinkę unosi w górę przednią łapkę. Dżeks bez wahania zrywa się na równe nogi robiąc Kapucynie przejście. W analogicznej sytuacji ja lub TZ możemy prosić, tłumaczyć, popychać nogą – Dżeks potrafi leżeć kamieniem i tylko unosi od niechcenia głowę, gdy przeskakujemy nad nim. Oto potęga kociej łapki!

Zakończę optymistycznym akcentem – zdarzają się coraz częściej dłuuuuugie chwile, gdy kot i pies leżą w strefie neutralnej, jaką jest przedpokój lub kuchnia i patrzą sobie badawczo w oczy. Wzrok Dżeksiaczka wyraża tęskne pragnienie wspólnych zabaw, wzrok Kapucyny jest nieprzenikniony.
Zobacz profil autora
Amie
Adminka
Adminka

Dołączył: 28 Cze 2005
Posty: 1090
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

Ło matko... to Dżeki wyjechał do nowego domu czy na obóz przetrwania?

"nasz mały domowy ubek" - genialne
Zobacz profil autora
jnk
Zwierzoświr
Zwierzoświr

Dołączył: 25 Lip 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: wawa

Ja przecież o wszystkim lojalnie donosiłam Małgośce! Że Dżeki zaraz perwszego dnia chciał wracać, ale nie daliśmy mu na bilet do Wielunia. Że Kapucynka z utęsknieniem czeka, kiedy odwiedzi nas Ewa i zabierze Dżekiego ze sobą. I nic, żadnej reakcji .
Zobacz profil autora
Anna
Moderator
Moderator

Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 2599
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Zgierz

Koty to jednak mają swój świat i swoje zasady
Zobacz profil autora
Dżeki - po prostu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 18  

  
  
 Odpowiedz do tematu