 |
 |
|
 | |  |
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
diavoli
Zwierzolub

Dołączył: 28 Cze 2005 |
Posty: 271 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Warszawa |
|
 |
Wysłany: Śro 9:00, 12 Sie 2009 |
|
 |
|
 |
 |
Ale tak na poważnie - to Filip faktycznie gorzej słyszy - jeśli podchodzę do niego od tyłu - to na 99% się wystraszy - bo nie słyszy, że podchodzę i zauważa mnie dopiero jak go dotknę, albo przejdę tak, żeby mnie widział od przodu. Przestał reagować na dzwonek do drzwi, jeśli jest od nich dalej, a nie w bezpośrednim ich zasięgu. Wcześniej, kiedy stojąc pod drzwiami wyjmowałam klucze, żeby je otworzyć, to już przez szybę w drzwiach widziałam, że Filip wstaje ze swojego spania, otrzepuje się i szykuje do powitania w drzwiach - teraz jest zaskoczony, że drzwi się otwierają i że wchodzę.
Kiedy wieczorem wychodzimy na dwór i Zula (pies sąsiadów) piszczy, żeby ją pogłaskać (ach, jak ona strasznie płacze, szkoda, że nie mogę jej zabrać tym sąsiadom - to naprawdę jest pies stworzony do tego by być w domu, a nie w kojcu, w budzie!) to Filip nie widzi jej (ciemno w tym kojcu) i nie słyszy - przechodzi obok bez reakcji (a normalnie szaleje na jej punkcie i najchętniej w ogóle każdą sekundę by z nią spędzał - miłość przez siatkę).
A propos - pamiętacie Lunę? Kiedyś pisałam w tym wątku o niej, miała u nas być, ale w końcu szczęśliwie wyjechała do innego miasta i mieszka z moją ciotką. Czasami jednak przyjeżdża do nas w odwiedziny - i tu niespodzianka. Filip bardzo lubił Lunę, ale do czasu
A mianowicie do czasu, kiedy zobaczył jak to Zula na Lunę straszliwie szczeka. Nie wiem co Zula im wówczas powiedziała, ale od tego momentu Filip zaczął Lunę ignorować KOMPLETNIE, po prostu powietrze i za każdym razem kiedy u nas jest i wychodzą razem na dwór, to Filip ostentacyjnie biegnie do siatki przywitać się z Zulą, a Luna - powietrze. Nie ma Luny. Może dla Luny to nie najlepiej (chociaż rzadko u nas bywa), ale czyż to nie jest słodkie względem Zuli? 
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
diavoli
Zwierzolub

Dołączył: 28 Cze 2005 |
Posty: 271 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Warszawa |
|
 |
Wysłany: Sob 20:17, 19 Gru 2009 |
|
 |
|
 |
 |
Koszmar zaczął się w środę 16.12.2009
Po południu dostałam telefon "wracaj do domu, coś się dzieje z Filipem".
Wróciłam. Filip nie zareagował na nasz powrót w żaden sposób, nie spojrzał, nie podniósł łebka, nawet nie drgnął.
Szybka akcja, owijamy w kocyk, jedziemy do veta, klinika na Mokotowie, Elwet (www.elwet.pl), gdzie nas znają od Filipowego urodzenia. Filip nie staje na nogach, nie siusiał cały dzień, nie jadł, nie ruszał się, jedynie pił podsuwaną pod nos wodę.
Badanie, serce, ekg - w normie jak na niego, czyli za wysokie ciśnienie i przerost lewej komory, ale to nie to.
Pierwsze badania krwi i szybkie wyniki - elektrolity w normie, aczkolwiek za mało wapnia.
Brzuszek, na oko w normie, miękki, nienapięty, węzły chłonne w normie, a chłopak ma temperaturę i to rosnącą. Dostał leki na serce, oddał więcej krwi, wracamy do domu i czekamy na wyniki.
Za dwie godziny są wyniki, różne normy mocno przekroczone, wracamy do kliniki, dostajemy antybiotyk w zastrzyku, pies w stanie niemalże katatonicznym... Pan doktor (kolejny badający go tego dnia) podejrzewa nowotwór, bo Filip ma dużego guza w pachwinie. Filip "siusia" przez cewnik, mocz idzie też do badania, wracamy do domu...
Następnego dnia Filip nieco żywszy, sam się porusza, aczkolwiek nie prosi o wyjście na dwór, wychodzimy, kiedy widzę po nim, że chciałby. Po schodach go znoszę. Siusia, wracamy do domu. Wieczorem szykujemy się na usg jamy brzusznej.
Jedziemy do kliniki 10km/h, całe szczęście, że wyszliśmy z domu godzinę przed czasem... Jesteśmy przed czasem, czekamy pod gabinetem... Zamiast nas wchodzi jakaś bokserka, która nie była zapisana, ale grzecznie czekamy.
Po jakimś czasie pani doktór od usg zostawia bokserkę i szykuje się by uciec do domu, zatrzymuje ją inny doktor, wskazując na nas.. Pani, raczej niezadowolona, rozbiera się i zaprasza nas do gabinetu.
W rekordowym tempie ładujemy Filipa na stół, pani oblepia go żelem, po czym zrzuca na nas bombę "guz śledziony, 7cm" (i to wcale nie ten guz, który jest w pachwinie, o którym mówił pan doktor z środy.. do tego guza chyba nie dotarła - mam nadzieję, że to nic groźnego).
"Guz śledziony, 7cm, może pęknąć w każdej chwili, daje objawy kliniczne, więc ja daję psu jakieś 2 - 3tygodnie, trzeba operować, dobranoc" - powiedziała to niemalże jednym zdaniem, wrzuciła opis do komputera i zostawiła nas w gabinecie, mnie zaryczaną, moją mamę w szoku, Filipa z żelem na brzuszku.
Czwartek wieczorem, wracamy do domu, Filip żywszy, szuka nawet piłki swojej ulubionej... zjada gotowane mięsko, w ilości malutkiej, ale zjada.
Piątek, 11:00, wizyta u kardiologa, dr Kurskiego. Powtarzamy ekg, sprawdzamy ciśnienie, pan doktor stwierdza, że poza nadciśnieniem Filip nadaje się do operacji, może dostać znieczulenie. Krótka konsultacja z anestezjologiem, dziewczyna mówi, że sobie poradzi. Przedtem pan doktor pyta mnie o wiek psa, kiedy mówię 15 lat i 9 miesięcy - obdarza mnie dziwnym spojrzeniem. Boję się, zaczynam ryczeć znów, pan doktor mnie pociesza jak może...
Wracamy do domu, Filip w stanie lepszym niż w dni poprzednie, chodzi na spacerki, macha ogonkiem, szuka piłki, jednakże ma ścisły zakaz wysiłkowych rzeczy, więc nie bawimy się.
Operacja wyznaczona na wtorek, pomiędzy 8 a 10 rano.
A ja jestem przerażona. Maksymalnie. Dodatkowo cały czas mam w głowie opowiadanie, które Blink zamieścił w innym wątku. Czy mój pies też będzie przeze mnie nieszczęśliwy? Zakrwawiony, niczego nie rozumiejący, jak ten w opowiadaniu?
Boję się tak bardzo, czy da sobie radę? Jak ja mam go tam zostawić samego, wśród obcych? A jeśli umrze podczas operacji to czy jego ostatnie chwile będą samotne, wśród obcych, pełne przerażenia i niezrozumienia?
Nie chcę, boję się, nie chcę go oddać nikomu.
Kocham to moje słoneczko czarne tak bardzo bardzo bardzo!
Dzisiaj, sobota, dużo śpi, mało je, pije, jak podsuwam mu wodę pod nos, czasami się przejdzie, ale wygląda słabiej niż wczoraj - może dlatego, że nie dostał antybiotyku dzisiaj?
A co jeśli pani od usg się pomyliła, tak bardzo się spieszyła w końcu?
A co jeśli się okaże, że w środku ma więcej guzów, chociażby ten na pachwinie?
Co jeśli się Filip nie obudzi po operacji? Nie wróci już do mnie?
Prawie każdą chwilę spędzam śpiąc z nim, wtulając się w jego futerko i wdychając ten ukochany zapach, ciepłej Filipowej skóry, tuż za uszkami. Tak bardzo się boję!
Trzymajcie za nas kciuki...
|
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
diavoli
Zwierzolub

Dołączył: 28 Cze 2005 |
Posty: 271 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Warszawa |
|
 |
Wysłany: Nie 0:58, 20 Gru 2009 |
|
 |
|
 |
 |
Filip przychodzi, całuje mnie po twarzy, przytula się, szuka piłki, chce się bawić, słoneczko moje kochane, zachowuje się NORMALNIE teraz, a we mnie milion wątpliwości, może ona się pomyliła, odczytując to usg, tak spiesząc się do domu, może to wszystko jest nieprawda! Kolejni lekarze patrzyli przecież tylko na opis, nie na zdjęcia, więc może to błąd, jeden wielki błąd... A co jeśli będzie operacja i wszystko niepotrzebnie i będę winna wszystkiego złego co go spotka...? Ale przed taką operacją chyba jeszcze robią usg, czy coś, sprawdzają, prawda? Nie zrobią krzywdy mojemu psiu ukochanemu...?
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 10 z 16
|
|
|
|  |