|
|
|
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
jnk
Zwierzoświr
Dołączył: 25 Lip 2005 |
Posty: 1604 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: wawa |
|
|
Wysłany: Śro 22:18, 03 Sie 2005 |
|
|
|
|
|
Edyta, nowotwór to jeszcze nie wyrok śmierci! A w każdym razie nie natychmiastowy. Jest chemioterapia, która sprawdza się całkiem nieźle w wielu przypadkach (tak się składa, że w poniedziałek dyskutowaliśmy o tym z moim wetem). Pamiętaj też, że Bill jest dorosłym (a nawet starym) psem i u niego nowotwór nie powinien się rozwijać w takim zastraszającym tempie, jak u szczeniaka. Nie mam zamiaru głupawo Cię pocieszać, że będzie dobrze, bo to pewnie mało prawdopodobne, ale pomyśl, że masz szansę okazać Billowi jeszcze tyle miłości i czułości, ile tylko zechcesz i potrafisz. A nie każdemu jest dane przygotować się do pożegnania z bliską osobą (właśnie tak - osobą). Trzymaj się!
|
|
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
|
| | |
Edyta
Zwierzomistrz
Dołączył: 04 Lip 2005 |
Posty: 2688 |
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Skąd: Sosnowiec |
|
|
Wysłany: Czw 23:41, 04 Sie 2005 |
|
|
|
|
|
Fakt,że nieszczęśc sporo,ale może jednak..jest promyczek..Wczoraj wpadłam w totalną depresję połaczona z histerią,ale w końcu jak słusznie Joasia mowi to bliska osoba.Usmarkana po pepek wzięłam środek nasenny i poszłam spać.Zasnęłam sponiewierana kompletnie.W środku nocy obudziły mnie krzyki i wycia dochodzace z pokoju małzonka.Nadstawilam ucha ,półprzytomna,ale odglosy nasilały się.Borys otworzył spiące slepka i mruknął cichutko.Do pokoju wpadła nagle wystraszona Bonka i przyczłapał zdziwiony Bartek.Bill podniósł leb i nasłuchiwał zaskoczony.Nieco otrzexwiała zwlokłam się z wyrka i potuptałam do pokoju mojego lubego.TZ,pogrążony we śnie miotał się po łózku,wymachiwał wszystkimi kończynami,a z jego piersi wydobywały się bliżej nieokreslone bulgoty,z których można było czasem wyłapać pojedyncze słowa pogróżek wypowiadane pod nieznanym adresem(niecenzuralnych ma się rozumieć)..Psy otoczyły mnie wianuszkiem i przypatrywały się miotającemu panu z głupawymi minami.Zastanowaiłam się przez moment,co by ntu czynić.Podejście do męża łaczyło się z ryzykiem ,że walka z niewidzialnym wrogiem może skonczyć się na moim nosie,co z kolei groziło nakautem.Ale coś trzeba było począc,bo przecież wyraźnie widać,że chłopina się męczy,zamiast zbierac siły na ratowanie naszych psiaków.Włodziu!wrzasnęłam ,jednoczesnie palcem dotykajac jego pleców(akurat walka przeniosła się na lewy bok) i robiąc szybki uskok do tyłu.W samą pore.Mój Tz zerwał sie ,gwałtownie,wymierzając cios akurat w przestrzeń gdzie przed chwilka stałam.Ocknął się równie gwałtownie.O,jezuu...W tym momencie dusiałm sie już ze smiechu.A z kim ty tak walczyłes skarbie,zapytałam?Tz wymamrotał cos niezrozumiale..A,ktos mnie napadł,czy cos,nie wiem dokładnie..odetchnał z ulga i przewrócił się na bok.Psiaki dalej z głupawymi minami porozchodziły się na swoje miejsca.Wróciłam do łózka ,połozyłam się i przemknęło mi przez myśł,że może dzień przyniesie jakies pocieszenie,lepsze nowiny.Rankiem obudziłam się już z innym nastawieniem i popędziłam do lecznicy po wynik z morfologii.Niestety,jeszcze go nie było.Miałam zatelefonowac po 14-tej.Po 14-tej wyniku dalej nie było.Okazało się,ze Pani doktor,która robi rozmazy jeszcze nie przywiozła.Po 16-tej zadzwonilam ponownie i dalej nic.Byłam już znowu podenerwowana,ale mimo wszystko spokojniejsza.O 17-tej zwalił mi się rodzinka,zachęcona opowiesciami mojego Tz-a jakie to dobre ciasto dzisiaj mamy.Zagadałm się trochę ,a kiedy poszli,okazało się,że jest 19.30.Złapałam słuchawkę :dzwonię.Wynik jest.Wet zaczyna do mnie mówić,a TZ wyczyniając mi rózne wygibasy i machając rękami daje do zrozumienia,że chce rozmawiac.Ok,domysliłam się o co mu chodzi.przeprosiłam weta,prosząc,aby przekazał to mężowi,który jest lekarzem.oddałam słuchawke,stoję jak kat nad dusza i słucham.Aha,morfologia prawidłowa,hemoglobina dobra,anemii nie ma,leukocytoza podwyższona ale nieznacznie..już zaczynam się cieszyć.A rozmaz?Nie ma rozmazu-słysze zdziwienie mojego męża.oczywiście,ze miał byc..rozmowa toczy się dalej ze szczegółami typu kto badał,kto pobierał itd.Okazuje się,ze to własnie wet.który rozmawia robił wczoraj Billowi zdjęcie rtg,oraz pomagał mojemu mężowi w układaniu go na stole do tegoż zdjęcia,jak równiez do usg,co będzie opisane w osobnym odciknu,jako ,ze tego widopwiska nie da się opisac jednym zdaniem.No,cóz rozmazu niet.mąz dyktuje nasz numer telefonu,a wet obiecuje oddzwonic.No,teraz to już nie jestem załamana tylko wsciekła(tu padają stosowne określenia o tym swiadczace).Mija godzina.Rozmawiamy z Szantiną na gg,daję upust swojej złości.Jak można trzymac człowieka w tekiej niepewności,w dodatku w takiej sytuacji..W końcu telefon:rozmaz jest dobry!brak atypowych komórek,wszystko ok.Mąz wraca akurat ze spaceru ze zmokłymi futrami.Przekazuję mu informację.Cieszymy się i zaczynamy analizowac.To znaczy mąz zaczyna,ja słucham,czasem wtrącam coś,bo przez wiele lat obcowania z medycyną w domu,nauczyłam się sporo.W dodatku mając chorujące dziecko,brata,rodziców i psy..nie jest chyba tak źle,a moze nawet...zupełnie będzie dobrze.Rozmawiamy z zaprzyjaźnioną lekarką-hepatologiem.Baba jest mądra bardzo i wiadomości ma ogromne.Mój Tz i Ala telefonicznie rzucają hasłami już dla mnie niezrozumiałymi..moge tylko się domyslać,że nie jest tak źle..,a nawet powiedziałabym więcej:dobre rokowania.Jutro dalsze konsultacje ,wszelakie..uff,humor mi wrócił.Dzien był zdecydowanie zaprzeczeniem wczorajszego!
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 2 z 12
|
|
|
| |